• Krzysztof Mazur
13.12.2021

Drugiej Solidarności nie będzie

Nie ma nadziei dla solidarności. I to pewnie jedna z przyczyn narastającego pesymizmu epoki. Pomału wszyscy stajemy się doomerami, ulegamy apokaliptycznym nastrojom, czekając na zbliżającą się katastrofę, nie tylko klimatyczną.

Dziś już wiemy, że idee pierwszej Solidarności nie stały się fundamentem dla nowo budowanej III RP, bo stać się nie mogły. W książce Przekroczyć nowoczesność. Projekt polityczny ruchu społecznego Solidarność (2017) rekonstruowałem „nieprzystawalność” ideałów Sierpnia 1980 do ram nowoczesności. Kapitalizm oparty na prymacie PKB i indywidualizmie nie pasował do ideału „jedni drugich brzemiona noście”. Polityka oparta na pochwale siły, skuteczności i cynizmu nie pasowała do wzniosłych ideałów życia w prawdzie. Kultura sekularna odrzucająca metafizykę nie pasowała do „świata zakorzenionego” w myśleniu religijnym. Z tych wszystkich powodów wzniosłe ideały Solidarności musiały polec w starciu z ideałami nowoczesności, które przywiózł do Polski Jeffrey Sachs wraz z obietnicą „powrotu do Zachodu”. Ci, którzy nie rozumieli siły globalnych struktur pieniądza osadzonych na 10 prostych regułach Konsensusu Waszyngtońskiego, musieli wydawać się nierozumni. Krzycząc o „zdradzie ideałów Sierpnia”, byli – jak celnie to odnotował Rafał Matyja – „trochę jak nieżyciowi fantaści i metafizycy nieistniejącego, trochę jak przemądrzali nauczyciele ortografii, z którą wszyscy byli nieco na bakier”. Z Weltgeistem nie wygrasz. Nie sprzeciwiaj się Duchowi Dziejów, bo szybko wylądujesz na śmietniku Historii.

W którą stronę dziś wieje Duch Dziejów? Trudno nieraz połapać się w jego zmiennych trajektoriach. Bez większego ryzyka możemy jednak odnotować, że kończy się optymizm lat dziewięćdziesiątych i pierwszej dekady polskiego członkostwa w Unii Europejskiej. To, co kiedyś wydawało się „oczywistą oczywistością”, dziś zaczyna być kwestionowane. W pierwszej kolejności kwestionowana jest nadzieja, że młodemu pokoleniu, jeśli będzie wystarczająco ciężko pracować, będzie żyło się lepiej niż pokoleniu ich rodziców. Coraz mniej ludzi na Zachodzie wierzy w taką perspektywę. Przeludnienie, zmiany klimatu, rosnące koszty energii, zadłużenie, konflikt Północ-Południe, kryzys systemu emerytalnego, masowe migracje, zanieczyszczenia – to tylko pierwsze z brzegu problemy, tworzące węzeł gordyjski współczesnego świata. Splot globalnych i lokalnych problemów, których nie da się łatwo i bezboleśnie rozwiązać.

Co więcej, trudno – dostrzegając te problemy – pozbyć się refleksji, że doprowadził nas do tego miejsca dotychczasowy model życia. Dlatego młodzi coraz częściej oskarżają pokolenie swoich rodziców, że wygodnie żyło na kredyt, a rachunki przerzuciło na swoje dzieci. Jak mówi, a raczej wykrzykuje Janek Śpiewak, chyba najbardziej głośny dziś doomer: „nasze pokolenie faktycznie i fizycznie mierzy się z końcem pewnej cywilizacji”. „Rok 2020 był najcieplejszym rokiem w historii ludzkości. A epidemia? Gdyby nie było takiej presji na środowisko naturalne, nie byłoby pandemii. A choroba wściekłych krów? To są wszystko zjawiska, które wynikają z tego, że pokolenie naszych rodziców przyjęło za oczywiste, że każdy ma domek pod miastem, ma cztery samochody, co trzy miesiące wyjeżdża za granicę, codziennie je tony mięsa i ogólnie: jeb… przyszłość, biedę i jedziemy do przodu”. I pointa Śpiewaka: „Pokolenie naszych rodziców zostawia swoim dzieciom zgliszcza. I co? Jest jakaś refleksja z ich strony? Żadnej”.

Rzecz jasna, patrząc z perspektywy solidarności, kryzys dotychczasowego modelu kapitalizmu można rozpatrywać jako szansę. Odrzucenie prymatu wzrostu za wszelką cenę. Zanegowanie modelu opartego na eksploatacji „zasobów ludzkich” (biorę ten termin w cudzysłów, bo go nie znoszę z uwagi na dehumanizujący wydźwięk) oraz zasobów naturalnych. Promocja gospodarki obiegu zamkniętego. To wszystko trendy, które wydają się tworzyć ciekawe ramy dla nowej Solidarności. Lansowana dziś przez UE metodologia ESG (Environmental – Social – Corporate Governance), czyli sposób obliczania pozafinansowego wpływu firm na otoczenie, to nic innego, jak próba zerwania z „dyktatem PKB” oraz włączenia w myślenie o rozwoju czynnika odpowiedzialności za ludzi oraz środowisko. Czy nie o to chodziło stoczniowcom w trakcie upalnego lata 1980 roku?

Wydaje się, że istnieją trzy zasadnicze różnice między tymi dwiema sytuacjami. Pierwsza polega na rozszerzeniu pola odpowiedzialności na cały świat. Globalizacja kapitalizmu oraz kultury sprawiły, że stajemy się coraz bardziej świadomi tragicznych skutków, jakie nasze działania mogą przynieść w drugiej części planety. Kupując niewłaściwe ubranie, dokładamy swoją cegiełkę do wyzysku pracowników w Bangladeszu. Wybierając samochód zamiast roweru, przyczyniamy się do pustynnienia Bliskiego Wschodu, co zmusza ludzi do migracji zarobkowej. Jedząc mięso, bierzemy na siebie moralną odpowiedzialność za cierpienie zwierząt hodowlanych. Kiedy spożywamy ciasteczko OREO, ginie przez nas orangutan.

Ksiądz Józef Tischner w Etyce solidarności pisał, że odruch solidarności rodzi się w reakcji na cierpienie konkretnego człowieka: „Cóż znaczy być solidarnym? Znaczy nieść ciężar drugiego człowieka. Nikt nie jest samotną wyspą. Jesteśmy zespoleni nawet wtedy, gdy tego nie wiemy”. Tischner nie zdawał sobie sprawy, jakim przekleństwem w zglobalizowanym świecie może być taka perspektywa.

Dziś wszystko stało się etyczne. Jeszcze przed poranną kawą współczesny człowiek zerka do swojego smartfona. Atakują go tam obrazy płonących lasów w Australii. Ginących gatunków zwierząt w Amazonii. Dzieci cierpiących na Haiti. Ludzi marznących w lasach na granicy z Białorusią. Wobec tych wszystkich procesów współczesny człowiek czuje się bezradny. Zarazem, „nikt nie jest samotną wyspą”. Jesteśmy wezwani do „niesienia ciężaru” tych wszystkich spraw. Nic dziwnego, że taka perspektywa przytłacza. Nie radząc sobie z osobistą odpowiedzialnością za tak fatalny kształt świata, współczesny człowiek szuka winnych, na których może przerzucić odpowiedzialność. Pod ręką są oczywiści kandydaci: politycy, banksterzy, krwiożercze korporacje. To pod ich adresem Greta Thunberg w naszym imieniu rzuca kolejne oskarżenia z mównicy w trakcie zgromadzenia ONZ. Ale wcześniej widzimy ją, jak płacze na jachcie w trakcie sztormu na środku Oceanu Atlantyckiego, co skrzętnie nagrywa jej filmowy biograf. Greta płacze nie tylko dlatego, że się boi. Płacze przede wszystkim dlatego, że „wzięła na siebie za dużo”. Tak musi się skończyć rozszerzenie pola osobistej odpowiedzialności na cały świat.

Tu pojawia się druga zasadnicza różnica między pierwszą Solidarnością a współczesnością: przejście od solidarności rozumianej jako relacja między konkretnymi ludźmi na rzecz globalnych regulacji. Dla Tischnera „najgłębsza solidarność jest solidarnością sumień”. Realizuje się w geście Samarytanina wobec pobitego. W strajku robotników wobec zwolnienia Anny Walentynowicz, ich koleżanki z pracy. Inteligentów tworzących Komitet Obrony Robotników, pomagających prawnie i finansowo konkretnym osobom z Radomia i Ursusa. Takie gesty tworzą solidarność, ale nie rozwiążą globalnych problemów. Tu potrzeba zmienić bezosobowe reguły kształtujące zachodni ład, a nie wykonywać jakieś sentymentalne gesty. Trzeba wdrożyć system handlu emisjami, by ograniczyć emisję CO2. Trzeba w każdej firmie wdrożyć metodologię ESG, by niwelować ich negatywny wpływ na otoczenie. Trzeba zmusić polityków do przyjęcia polityki klimatycznej. Ratunkiem dla świata nie jest naiwna wiara w „solidarność sumień”, ale oddolna presja, bunt społeczny, nacisk na reguły gry. Jednostka jest niczym wobec współczesnych globalnych wyzwań.

I wreszcie różnica trzecia: przejście od dialogu do hipermoralnych krucjat. Cała ta rzeczywistość rozgrywa się bowiem w erze mediów społecznościowych, które społecznościowe są tylko z nazwy, gdyż wcale nie służą do budowania realnych więzi społecznych, do prowadzenia dialogu, ale do zwiększania zasięgów naszych niepokojów. Nic tak nie niesie się w tych mediach, jak hipermoralne wzburzenie, bo właśnie ktoś powiedział coś bezmyślnego, rzucił hamburgera na podłogę albo pochwalił się takim modelem życia, z którym nie chcemy mieć nic wspólnego.

„Solidarność jest zawsze solidarnością jakiegoś dialogu”, odnotuje słusznie Tischner. Dobrze, że nie doczekał ery wojen facebookowych, bo mogłaby być z tego niezła inba.

Nie ma dziś nadziei dla solidarności, bo splot globalnych i lokalnych problemów stanowi ciężar nie do uniesienia. Gest zwykłej ludzkiej solidarności z napotkanym człowiekiem wydaje się śmiesznie mały wobec czekającej nas apokalipsy. I nawet nie mamy gdzie o tym pogadać, bo na pewno nie na FB. Ten służy do wykrzykiwania naszych niepokojów i szukania winnych tego całego bałaganu. W takich czasach przyszło nam żyć.

 

Krzysztof Mazur – doktor nauk politycznych, pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim. Były wiceminister rozwoju, członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP oraz Rady Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Prezes Klub Jagiellońskiego w latach 2007 – 2012 oraz 2015-2018.

 

Tekst powstał w ramach cyklu tekstów na temat dziedzictwa Samorządnej Rzeczpospolitej w 40-lecie uchwalenia manifestu. Więcej: https://www.batory.org.pl/publikacja/samorzadna-rzeczpospolita-40-lat-pozniej/

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj