Laureatem Nagrody im. Beaty Pawlak w 2011 roku został Witold Szabłowski za książkę Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji (Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010).
Witold Szabłowski (ur. 1980) – dziennikarz i reportażysta. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Związany z „Gazetą Wyborczą”, wcześniej pracował między innymi w TVN24. Zajmuje się przede wszystkim Turcją, gdzie mieszkał i studiował blisko rok. Otrzymał Nagrodę im. Melchiora Wańkowicza za 2007 rok w kategorii inspiracja roku za „nawiązanie do najlepszej szkoły reportażu – ukazanie nieznanego oblicza Turcji, rzetelną dokumentację, oszczędny, ale obrazowy język”. W 2008 roku dostał wyróżnienie w konkursie Amnesty International dla autorów najlepszych tekstów poświęconych tematyce praw człowieka za artykuł o dramacie kobiet z Turcji „To z miłości, siostro”, opublikowany w „Dużym Formacie”. Autor książki „Zabójca z miasta moreli. Reportaże z Turcji” (2010).
Uzasadnienie Kapituły
Tyle się dzieje, a Beaty nie ma. Nie ma Ryszarda Kapuścińskiego. Pewno wyprawiliby się do krajów ogarniętych arabską wiosną ludów. Tyle się dzieje do opisania i zrozumienia z perspektywy zaangażowanego świadka wydarzeń zmieniających współczesną historię.
Zaangażowanego nie po stronie tej czy innej koncepcji politycznej, tej czy innej ideologii, ale po stronie pewnego podejścia do współczesnego świata. Takiego, które woli dialog niż konfrontację, empatię niż czarno-białe klisze.
A przede wszystkim podejścia, które wyraża niespożytą ciekawość świata i ludzi, jakimi są; ciekawość fascynującego bogactwa kultur tworzonych, a czasem także niszczonych przez człowieka. Takie było pisarstwo Beaty Pawlak. Nagroda jej imienia stara się, zgodnie z jej ostatnią wolą, promować właśnie takie podejście. Wolne od przyjętych z góry założeń i wyobrażeń, otwarte na wielość i różnorodność, choć czasem wymaga to ogromnego wysiłku myślowego i żmudnej pracy nad sobą i nad zebranym materiałem. Zdaniem jury Nagrody, jej dotychczasowi laureaci – reportażyści, pisarze, podróżnicy – wyróżniają się takim ujęciem poruszanych przez nich tematów.
Teraz dołącza do nich Witold Szabłowski, zwycięzca dziewiątej edycji. Nagradzamy go za zbiór reportaży z Turcji pod tytułem ,,Zabójca z miasta moreli’’. Tak się składa, że Turcja jest dziś w centrum uwagi w kontekście antyautorytarnych rewolucji w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Niektórzy sądzą, że model turecki mógłby być z pożytkiem wykorzystany w budowie nowego ładu w tej części świata muzułmańskiego.
Ale jaka jest ta Turcja na co dzień? Jak się tam żyje możnym i maluczkim? Czy Turcja to w istocie dwie Turcje, ta stambulska, od Orhana Pamuka, i ta anatolijska, nieufna i niechętna sekularnej modernizacji? Jak się sprawdza próba połączenia demokracji laickiej z wartościami islamskimi? Co z zabójstwami honorowymi? Co z Alim Agcą? Jakie są europejskie szanse dziedziców Osmanów i Attaturka?
Szabłowski prowadzi nas przez ten turecki labirynt pewną ręką. Prosty w formie, z wyczuciem detalu, talentem narracyjnym i umiejętnością portretowania swych bohaterów. Turcja staje przed nami jak żywa. A nam w Polsce, Szabłowski daje okazję do refleksji także nad Polakami, nad naszym charakterem narodowym. Uchwycił to Krzysztof Krauze, który stwierdził: ,,To się świetnie czyta! Przy okazji odkryłem, jak niewiele różnię się od Turka. Głównie tym, że Turek uważa, że Sobieski przegrał pod Wiedniem. Reszta tureckiej megalomanii jest polska. Tylko mniejsza’’.
Adam Szostkiewicz
Roman Kurkiewicz o nominowanych książkach: [MP3 5MB] czas trwania: 14 min.
Wypowiedź Witolda Szabłowskiego: [MP3 1MB] czas trwania: 2 min.
Wręczeniu Nagrody towarzyszyła debata Autor: wobec opisywanego, wobec czytelnika z udziałem Konstantego Geberta, Magdaleny Grochowskiej, Miłady Jędrysik, Tadeusza Rolkego i Witolda Szabłowskiego.
Zapis debaty: [MP3 21MB] czas trwania: 54 min.
Relacja z debaty
Zdając się na intuicję, poszukując szczeliny, która „otworzy bohatera”, zapalając papierosa i starając się stać częścią krajobrazu – tak autorzy próbują dotrzeć do ludzi i rzeczywistości, które chcą pokazać. Odsłanianie innych wiąże się jednak z dylematami moralnymi, których nie można uniknąć – z odpowiedzialnością zarówno wobec bohaterów, jak i czytelnika. Dzieje się tak niezależnie od tego, jak autor wyobraża sobie swojego odbiorcę: jako podróżnego jadącego autobusem do pracy, jako czytelnika „Dużego Formatu” czy też jako ludzkość – mówili uczestnicy debaty.
Autorzy mieli trudności z podaniem recepty, w jaki sposób oddać słowem czy obrazem to, co nieuchwytne: aurę człowieka, zapachy i dźwięki. Magdalena Grochowska, która w książce o Jerzym Giedroyciu opowiadała głównie o ludziach nieżyjących, zdawała się na intuicję. Specyfika odsłaniania jej głównego bohatera polegała na tym, że dla Giedroycia formą istnienia były listy. „Giedroyc zakładał maski i miał gorsety. Był bardzo zamknięty, pozornie antypatyczny i zimny. W listach i opowieściach o nim – a rozmawiałam z 35 osobami – szukałam jakiejś szczeliny, która pozwoli zajrzeć pod tę maskę i przeniknąć do środka” – mówiła. Jednym z takich tropów był dla niej poemat Aleksandra Wata Sny sponad Morza Śródziemnego, gdzie opisuje on mieszkańców domu „Kultury”, Giedroycia przedstawiając jako króla bez ziemi, którego sny są zaludnione przez ptaki. Innym tropem były dla niej terminarze Giedroycia, gdzie wśród godzin spotkań kilkakrotnie zapisał on wiersz René Daumala mówiący o tym, że jeśli chcemy coś komuś dać, okazuje się, że nic nie mamy.
Również Miłada Jędrysik uważa, że jest to głównie kwestia intuicji, a tę trudno przełożyć na słowa. „Giedroyc zostawił bogatą spuściznę epistolarną – zwracała uwagę. Dla każdego biografa pracującego w XX wieku albo wcześniej to podstawowe źródło, bo ludzie kiedyś otwierali się w listach. Zadaję sobie pytanie, co będzie teraz, gdy nie pisze się już listów. Czy można zrekonstruować czyjąś sylwetkę na podstawie jego statusów na Facebooku?” Ta wizja przeraziła Magdalenę Grochowską, dla której czytanie oryginałów listów – widok kleksów i zapach papieru – to wielka przyjemność, gdy tymczasem świat internetu jest zimny i pozbawiony emocji. Jak sobie z tym radzić? „Nic nie zastąpi waloru rozmowy z żywym czy nieżyjącym bohaterem, takiej, jaką ja uprawiałam. Kiedy się spotyka dwoje czy kilkoro ludzi, następuje wtedy wymiana, wzajemne uruchamianie myśli” – podkreśliła.
Witold Szabłowski wyznał, że sam nie wie, jak oddać to, co nieuchwytne: „Wszystko zaczyna się od spotkań z ludźmi.(…) Są takie momenty, że nagle coś się rodzi.(…) Pojawia się coś takiego w powietrzu, że wiem, że będzie dobry reportaż. Wchodzimy na inny poziom rozmowy”. Nie sposób jednak powiedzieć, jak wykreować taką sytuację. Podczas rozmowy z rodziną Aliego Agcy była to dla Witolda Szabłowskiego chwila, gdy zobaczył ich ludzką twarz i zaczął ich lubić. „To się rozgrywa w zupełnie banalnych rzeczach. – mówił – Zacząłem palić, bo odkryłem, że lepiej się rozmawia, jak się razem zapaliło. Zauważyłem, że ludzie są wobec mnie dużo życzliwsi, jak od nich wycyganię papierosa”.
Według Tadeusza Rolkego fotograf ma trudniejsze zadanie niż autor piszący, bo ten ostatni do pewnego momentu może być anonimem. Natomiast fotografa zdradza jego sprzęt. „Marzę nieraz, żeby być psem, który wchodzi między ludzi – wyznał. Widząc aparat fotograficzny ludzie zachowują się inaczej, a niektórzy od razu odmawiają ujęcia ich w kadrze”. I dodał: „Zachowuję wszystkie normy: szacunek dla człowieka, pokorę, szaloną grzeczność, ogromną empatię, ale co mi po tym, skoro natychmiast jestem identyfikowany. Żeby zrobić zdjęcie, muszę najpierw zostać zaakceptowany jak pies”.
Konstanty Gebert zauważył jednak, że także reporter piszący musi odczekać, aż stanie się częścią krajobrazu i ludzie przestaną zwracać na niego uwagę. Fotografa i reportera łączy to, że obaj są inwazyjni. „Pojawiamy się gdzieś, wdzieramy się do czyjegoś świata – podkreślał – i rościmy sobie prawo nie tylko do tego, żeby ten świat pozwolił nam tam być, ale też żeby się ujawnił, najchętniej szybko i w sposób interesujący”.
Praca dziennikarza czy fotografa łączy się z wieloma dylematami moralnymi. Opowiadając o drugim człowieku, autor zostawia w jego postaci kawałek siebie. „Prawdę mówiąc, odgrywamy trochę rolę Pana Boga. Lepimy postaci z różnych klocków i znaków. To jest szalenie zobowiązujące” – zauważyła Magdalena Grochowska.
Jeśli autorowi uda się dotrzeć do rozmówcy, często staje przed dylematem, jeśli ten otworzy się bardziej, niż by chciał. „Szczególnym problemem jest – jak zwróciła uwagę Miłada Jędrysik – rozmowa z ofiarami i oprawcami. Trudno po przeprowadzeniu rozmowy z ofiarą po prostu zostawić ją i odejść, zaś w przypadku oprawców trzeba udawać, że wierzy się w ich trudną sytuację, co nie jest proste”. Bardzo brutalnie wyraził to Konstanty Gebert: „Człowiekowi nie jest miło gapić się w lustro z myślą o tym, że czyjaś tortura pracuje na jego status zawodowy, ale nie ma tego jak obejść”.
To, że drugi człowiek obdarowuje autora swoją historią, zobowiązuje go do tego, by dał też coś z siebie. „Co to jest?” – zastanawiała się z kolei Magdalena Grochowska. „Myślę, że to uważność. (…) Uważność podwójna – nie tylko wobec bohatera, ale i siebie. Analizuję rodzaj niezdrowej satysfakcji, która towarzyszy wchodzeniu w cudze życie. Pytam siebie, po co pytam o sytuacje graniczne: czy po to żeby podglądać?”. Podobnie jak Gebert uznała jednak, że „podglądactwo”, chociaż nieładne, jest instrumentem autora.
Dylematy moralne towarzyszą w pracy także fotografom. Jeśli uprawia on „fotografię momentu”, zawsze towarzyszy temu pewna inwazyjność. „Wielokrotnie miałem wątpliwości molarne” – wyznał Tadeusz Rolke. „Widzę znakomitą scenę, ale nie mam czasu na pytanie, więc pstrykam. Naruszam w ten sposób podstawowe prawo człowieka do własnej twarzy – podkreślił. Taka ‘inwazja’ na właściciela twarzy dwukrotnie zakończyła się dla niego tym, że kazano mu wyjąć film: w kawiarni we Francji oraz na placu zabaw w Polsce”.
Tworząc autor zakłada istnienie odbiorcy, którego różnie sobie wyobraża – czasem dość konkretnie, a czasem abstrakcyjnie. „Dla kogo piszę? Dla tych z kilkuset tysięcy czytelników 'Gazety Wyborczej’, którzy są na tyle cierpliwi, że docierają do 'Dużego Formatu’ – mówi Witold Szabłowski. Widzi on swojego czytelnika jako osobę ciekawą świata, której nie wystarcza prześlizgnięcie się nad tematem. – To ktoś, z kim mógłbym porozmawiać – uważa.
Miłada Jędrysik wyznaje, że jako depeszowiec działu zagranicznego pisała „dla ludzkości”. Konstanty Gebert natomiast wyobrażał sobie swojego czytelnika o 7.15 rano w zatłoczonym autobusie: „Jedną ręką wisi, trzymając się poręczy, w drugiej ma złożoną wpół gazetę. Żeby przeczytać cały artykuł, musi wykonać skomplikowany manewr: puścić poręcz i odwrócić gazetę. Moje zadanie polega na tym, by miał ochotę podjąć to ryzyko”.
Wobec powolnej śmierci prasy papierowej trudniej określić, dla kogo tworzy fotograf. Jest zdany na internet i zależny od woli redaktora portalu. „Czym wyżej fotograf próbuje podnieść poprzeczkę, tym mniej ma szans na publikację” – podkreśla Tadeusz Rolke. Azylem dla ambitniejszej fotografii są teraz niektóre galerie, gdzie artysta może wystawić 40-50 zdjęć w wybranym przez siebie formacie, albo wydanie albumu, co jest jeszcze droższe.
Natomiast Magdalena Grochowska pisze w ogóle nie myśląc o czytelniku. „Zabijam myśl o nim, bo by mnie sparaliżowała. On się pojawia po raz pierwszy, kiedy czytam tekst na głos. Wtedy sama staję się pierwszym czytelnikiem” – mówiła.
Dyskusję zakończyły rozważania nad tym, na ile dziennikarz ma prawo wzbogacać fakty o własne wyobrażenia, jeśli chce pozostać wierny prawdzie. Podkreślano, że w dobie internetu autor nie ma odwagi zmyślać, bo wszystko bardzo łatwo jest sprawdzić. Szczególnej odpowiedzialności wymaga też użycie innego współczesnego narzędzia Photoshopa, który jest powszechnie wykorzystywany jako środek daleko posuniętej manipulacji.
Małgorzata Wyrzykowska
Lista nominowanych do Nagrody im. Beaty Pawlak w roku 2011: