Fundusz im. Beaty Pawlak

Nagroda 2007
Laureatem Nagrody im. Beaty Pawlak 2007 został Mariusz Szczygieł za książkę Gottland (Wydawnictwo Czarne, 2006)
 

Nominacje do Nagrody w 2007 roku otrzymali:

Andrzej Brzeziecki, Małgorzata NocuńKartofle i dżinsy, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2007

Max CegielskiPijani Bogiem, Wydawnictwo W.A.B., 2007

Adam Leszczyński, cykl reportaży poświęconych Afryce publikowanych w Gazecie Wyborczej w latach 2006-2007

Jakub Stachowiak, Daniel Walczak, Marcin Zieliński, cykl artykułów o sprawie Janet Johnson opublikowanych w Dzienniku. Polska. Europa. Świat w 2007 roku


Mariusz Szczygieł
 (ur. 1966), od 1990 roku reporter „Gazety Wyborczej”, absolwent Wydziału Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. W. Pracę reportera zaczął w tygodniku „Na przełaj” (1986). Swoje reportaże o Polsce wydał w książce Niedziela, która zdarzyła się w środę (1996). Za reportaże o Czechach i Czechosłowacji nagrodzony przez Polskie Radio nagrodą „Melchior 2004”. Finalista nagrody literackiej „Nike 2007”, zdobywca „Nike czytelników” za książkę Gottland. Zdobył także za nią nagrodę Warszawskiej Premiery Literackiej (styczeń 2007). Książka Gottland wyjdzie w najbliższym czasie w Czechach, Niemczech, Francji, Rosji i na Węgrzech. Mieszka w Warszawie, a duchowo w Pradze.

Uroczystości wręczenia nagrody towarzyszyła dyskusja: Podróżować, aby zrozumieć siebie z udziałem: Zdzisława Krasnodębskiego (filozof i socjolog, Uniwersytet w Bremie), Cezarego Michalskiego (publicysta, zastępca redaktora naczelnego Dziennika. Polska. Europa. Świat), Aleksandra Smolara (politolog CSNR w Paryżu, prezes Fundacji im. Stefana Batorego) i Joanny Szczęsnej(Gazeta Wyborcza). Prowadzenie dyskusji Jarosław Kurski (zastępca redaktora naczelnego Gazety Wyborczej).

tezy do dyskusji

Rozmaite są powody podejmowania podróży. Wybieramy się w podróż dobrowolnie, ale bywa, że jest ona wynikiem przymusu. Może być jedynie rozrywką, odpoczynkiem, czasem innym, niż ten, którego doświadczamy każdego dnia. Ale może być także nauką, poznaniem innych, okazją do skonfrontowania własnych doświadczeń i wyobrażeń. Może stać się okazją do poznania siebie, do innego spojrzenia na własny kraj. Właśnie o takich podróżach chcemy porozmawiać. Nie tylko tych realnie odbywanych, ale imaginacyjnych, we własnym domu, jedynie z książką w ręku.

Nie trzeba przekonywać, jak bogata jest tradycja wypraw, które zmieniły spojrzenie podróżnika na własny kraj i jego problemy (by wymienić jedynie najsłynniejsze: Monteskiusza, de Cuistine’a, de Tocqueville’a). A jak jest dzisiaj? Jakie pożytki można wyciągnąć z podróżowania? Jak zmienia się pod ich wpływem spojrzenie na dzisiejszą Polskę, na naszą politykę, na nasze spory cywilizacyjne i kulturowe? Jak wyglądamy w porównaniu z innymi? Chcemy zapytać tych, którzy na co dzień opisują i wyjaśniają dzisiejszą Polską, czy i jak ważne było dla nich doświadczenie podróży.

Otwarto także wystawę zdjęć autorstwa Elżbiety Piekacz, fotografki i aktorki (ur. 1972), która w latach 2002-2006 odbyła podróż fotograficzno-filmową przez Rosję, Mongolię, Chiny, Wietnam, Koreę Południową, Laos, Tajlandię, Mianmar, Kambodżę, Tybet, Nepal, Indie, Sri Lankę, Pakistan, Iran, Turcję. Swoje zdjęcia publikowała w Filmie, Gazecie Wyborczej, Kalejdoskopie, Przekroju, Zwierciadle i Życiu. Zdobywczyni pierwszej nagrody za reportaż oraz trzeciej za fotografię w kategorii Przyroda i Środowisko Naturalne w konkursie PressFoto 2007. Otrzymała też wyróżnienia w konkursie fotograficznym Spójrz w siebie (2006) oraz w Międzynarodowym Konkursie Fotograficznym Ways (2007).

Tadeusz Sobolewski o Elżbiecie Piekacz:

Mela i Mario

Żyjemy dziś pod presją wielkich znaczeń, wielkich wydarzeń. Oglądając codzienne newsy, przez chwilę dźwigamy na sobie ciężar świata, po czym zaraz odrzucamy go z ulgą. Czego się tknąć, nabiera charakteru globalnego. I choć cały świat wydaje się dostępny jak na wyciągnięcie ręki, mamy utrudniony dostęp do rzeczywistości, która kryje się za tymi newsami – do świata, który niezależnie od tego żyje, pracuje, odpoczywa, kocha się, modli, jakby nigdy nic.

Kiedy oglądam zdjęcia Elżbiety Piekacz, robione podczas jej czteroletniej wędrówki po Azji, przychodzi mi na myśl wiersz Borysa Pasternaka z jego młodzieńczego zbioru Życie. Rzeczywistość jest szczegółowa. W detalach widać najlepiej to, co w niej trwałe i dobre. Syberia, Chiny, Wietnam, Kambodża, Birma, Tybet, Indie, Pakistan, Iran. Z tych zdjęć bije spokój. Jedynym wyjątkiem jest wstrząsający cykl Rzeźnia, o chińskiej jatce psów – nikt tego jeszcze w ten sposób nie pokazał. Ale charakterystyczne: te obrazy nie chcą nic znaczyć na siłę, niczego nie symbolizują, niczemu nie służą, nie mają nic z okolicznościowego plakatu. Stara Wietnamka o plamistej twarzy, spoglądająca spod kapelusza, jest tą konkretną, jedyną w swoim rodzaju Wietnamką. Dziewczyna z Birmy, pochylona pod naręczem palmowej kory, uśmiecha się do kamery bezinteresownie, a widoczna za nią ciężka chmura niczego nie symbolizuje, jest tylko chmurą.

Fotografie Elżbiety Piekacz są zapisem spotkań z ludźmi. Dobrych spotkań – o czym świadczą spojrzenia w kamerę spotkanych po drodze kobiet i mężczyzn. To ten rodzaj fotografii, w której mocno czuje się obecność osoby fotografującej, jej uśmiech. Dobry świat – taki prowizoryczny tytuł miały reportaże, które Elżbieta Piekacz i Mariusz Front pisali podczas swojej wielkiej podróży. Po dobrze przyjętym debiucie reżyserskim Mariusza – filmie Portret podwójny (2001), gdzie Elżbieta zagrała osobę bardzo podobną do siebie samej, zamiast pracować nad kolejnym projektem, zaczęli pracować nad sobą. Ruszyli w świat z aparatem cyfrowym i kamerą Sony. Wiedząc o planowanej podróży, szukałem ich pocztą mailową. Na pytanie: gdzie jesteście, w Zebrzydowicach, czy w Syczuanie? – przyszła odpowiedź: Utknęliśmy. Mamy pociąg do Szanghaju dopiero jutro, więc Wigilię spędzimy w jednej z obskurnych knajpek nad rzeką. Potem dalej na południe, żeby w cieniu zielonej papai zebrać myśli, zatrzymać obrazy. Punktem docelowym było Hanoi. Raz na parę miesięcy przychodziły do Gazety Wyborczej wiadomości, zatytułowane przekornie Z centrum optymizmu. Podpisane: Mario & Mela. Nasze plany? Przez kilka miesięcy w hanojskiej szkole sztuk pięknych zgłębianie tradycyjnej techniki malarstwa laką, malowania na jedwabiu. Elżbieta przygląda się miastu przez obiektyw aparatu. W styczniu Laos. Mekongiem do Kambodży, dalej do Tajlandii. W Bangkoku przyjdzie odpowiedzieć sobie na pytanie, co dalej. Dziś niebo nad Hanoi zaniosło się deszczem, wdarła się melancholia. 365 dni temu noc, stacja Zebrzydowice, seledynowy neon, pociąg do Moskwy. Biegniemy spóźnieni, na chodnik wysypują się mandarynki. Zatrzaśnięcie drzwi wagonu. Pierwsza prycza. Pierwszy współpasażer. Pierwszy widok zza okna. Pomiędzy nami czyjś sen.

Dziwiono się tej wędrówce. Przyjaciele z Polski obawiali się, że Mario i Mela utkną w tej swojej Azji na zawsze, że ta podróż nigdy się nie skończy. Kiedy dziś w Warszawie rozmawiam z Melą o jej nowych zdjęciach, mam nieodparte poczucie, że jest w podróży. Ich podróż dalej trwa. Tak już zostanie?