• Tomasz Polak
07.01.2021

Trzy pytania o Kościół

Kościół w Polsce zawsze panował nad wyobraźnią zbiorową tylko pośrednio i stosunkowo słabo. Działał nie tyle docierając do źródeł tej wyobraźni, przez tworzenie i proponowanie idei i rozwiązań, symboli i wyzwań politycznych, ile raczej przez tworzenie dla tej wyobraźni środowiska, które owszem, kształtowało ją, ale zarazem ograniczało jej rozwój. Jak wiemy, organizacja zbiorowej wyobraźni to złożona sprawa. Jeśli chodzi o kościelne kształtowanie polskiej wyobraźni zbiorowej, to rozgrywa się ono na czterech planach.


Po pierwsze, kościelne środowisko w stosunkowo wysokim stopniu kształtuje wyobraźnię zbiorową na poziomie popularno-kulturowym. Widać to chociażby w trwałości kultury związanej z obrzędowością katolicką czy świętami, i to także w środowiskach zlaicyzowanych.

Po drugie, Kościół w znacznym stopniu ukształtował wyobraźnię także na poziomie politycznym, przede wszystkim przez konflikt między „katolicyzmem narodowym” a szerszym katolickim spojrzeniem na świat, konflikt trwający co najmniej od końca dziewiętnastego wieku, a w ostatnich dziesięcioleciach przeżywający nową dramatyczną odsłonę.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie. Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów >>> WPŁACAM


Po trzecie, w znacznie mniejszym, ale nadal wysokim stopniu środowisko kościelne kształtowało wyobraźnię na poziomie instytucjonalnym, czyli na poziomie społecznych autorytetów i hierarchii. Przede wszystkim tego poziomu dotknie rysująca się obecnie w Polsce zmiana kulturowa i społeczna. Najprostszym odnośnikiem jest stosunek do osoby i dzieła Jana Pawła II i to, co się w tej kwestii obecnie dzieje.

Po czwarte, w najmniejszym stopniu środowisku kościelnemu udawało się kształtować zbiorową wyobraźnię na poziomie intelektualnym czy też na poziomie rozumienia świata.

Gdzie jest przyczyna takiego stanu rzeczy? Posłużę się odnośnikiem historycznym, o którym warto pamiętać. W perspektywie dziejów chrześcijaństwa w Europie ostatnim momentem kształtowania przez nie zbiorowej wyobraźni na dużą skalę była Reformacja i Kontrreformacja w XVI wieku. W Polsce, jak wiemy, przebiegało to inaczej niż w Europie zachodniej. Wydawało się wprawdzie, że i Polskę czeka reformacyjne przeoranie świadomości. W ostatnich dekadach XVI wieku przytłaczająca większość polskiej szlachty była kalwińska. Kiedy powiedziano Kalwinowi, że ma w Polsce tylu współwyznawców, odparł: „Ja im nie wierzę”. I miał rację, ponieważ kilka dziesięcioleci później jeszcze bardziej przytłaczająca większość tejże szlachty była już znowu katolicka. Ani jedno, ani drugie nie było wyrazem wiary, analizy czy przekonań. To były w gruncie rzeczy powierzchowne pragmatyczne akty polityczne, wykorzystujące jako parawan odniesienia religijne. W pewnym stopniu był to też efekt działalności jezuitów, kształcących od końca szesnastego wieku synów polskiej szlachty.

Kiedy patrzę na to, co się dzieje w Polsce dzisiaj, jeśli chodzi o obecność religii, a w szczególności katolicyzmu w życiu publicznym, dochodzę do wniosku, że w gruncie rzeczy prawie nic się nie zmieniło. Przyczyną jest, w moim przekonaniu, nieudana organizacja religijnej wyobraźni zbiorowej na poziomie intelektualnym – a więc jako narzędzia rozumienia świata.

Czy Polacy, zwłaszcza młodzi i coraz bardziej laicyzujący się, są w stanie opisywać to, co myślą o świecie współczesnym w języku Kościoła i wiary?

Nie wiem, czy w ogóle można jeszcze opisywać to, co myślimy o świecie współczesnym, w języku Kościoła i wiary. Owszem, są w Polsce ludzie, którzy nadal próbują to robić, także ludzie młodzi. Ale ten sposób widzenia i opisywania świata staje się coraz bardziej niszowy, czy też – mówiąc ostrożniej – regionalny, w sensie regionu kulturowego i politycznego, leżącego coraz bardziej na peryferiach światowej cywilizacji. Problem leży w języku. Powiem to z nieco szerszej perspektywy. Ten język od bardzo dawna nie koresponduje już z rzeczywistymi wyzwaniami, z jakimi mamy do czynienia w naszym świecie. W książce o systemie kościelnym, którą niedawno wydałem, użyłem w stosunku do Kościoła i jego języka metafory „jałowego biegu” – dzieje się wiele, pojawiają się różne, czasem bardzo cenne inicjatywy, ale nic już nie posuwa się naprzód. Co najmniej od połowy dwudziestego wieku, a jeszcze wyraźniej od początku obecnego stulecia, charakterystyczne dla samoświadomości Kościołów chrześcijańskich i dla wypływających z tej samoświadomości działań jest odejście od problemów doktrynalnych i od wielkich kwestii religijnej symboliki, a zastąpienie ich pytaniami o struktury, stosunki władzy i relacje poszczególnych części i wymiarów kościelnych instytucji, ewentualnie o relacje między wewnętrznym światem wiary a światem zewnętrznym – najczęściej zresztą traktowanym jako wrogi lub co najmniej niebezpieczny. To się w dzisiejszym Kościele dokonuje zarazem w zderzeniu różnych estetyk: z jednej strony estetyki i wyobraźni kościelnych reformatorów, a z drugiej zamkniętej w „chwalebnej” przeszłości estetyki kościelnych konserwatystów. Skutkiem jest wewnątrzkościelny pat i rosnące rozczarowanie – to właśnie jest ów „jałowy bieg”, o którym mówię. Reakcją ludzi młodych na taki stan rzeczy jest rosnący brak zainteresowania kościelnymi komunikatami. Ten brak zainteresowania rośnie szybciej, niż regenerują się – a zarazem degenerują! – owe kościelne komunikaty.

To prowadzi do wniosku ogólniejszego: trzeba sobie zdać sprawę z tego, że obecne polskie dyskusje o roli i miejscu Kościoła w życiu społecznym w istocie nie dotyczą Kościoła jako określonej rzeczywistości ideowej i społecznej. Dotyczą tego, czy my – jako ludzie tych czasów – w ogóle potrzebujemy jeszcze jakiejkolwiek symbolicznej, a tym bardziej symboliczno-instytucjonalnej reprezentacji naszych najistotniejszych potrzeb życiowych.

Czy możliwe jest odbudowanie zaufania do Kościoła jako instytucji?

Prosta konstatacja: nie. Odbudowanie zaufania wymaga współdziałania osoby czy instytucji, której sprawa dotyczy. W Polsce reprezentanci instytucji Kościoła, z niewielkimi wyjątkami, nie tylko w tej sprawie nie współdziałają, ale wręcz przeciwnie – intensywnie podkopują zaufanie do siebie samych i do reprezentowanych przez siebie instytucji przez nieprzemyślane wystąpienia publiczne, przez brak horyzontów i przez niezrozumienie istoty cywilizacyjnych problemów i wyzwań, z którymi mamy obecnie do czynienia. Skutki widzimy dziś między innymi na ulicach.

Wzmocnię to pewnym kontrapunktem ideowym. Prowadzę w tym semestrze zajęcia o śmierci w perspektywie trans-dyscyplinarnej. W ramach tych zajęć przedstawiłem ich uczestnikom program niemieckiej telewizji ARD na temat „wspomaganego samobójstwa”. Najpierw ARD wyemitowała film nakręcony na podstawie sztuki Ferdinanda von Schiracha, przedstawiającej fikcyjne posiedzenie niemieckiej Rady Etyki. Rada ma zdecydować, czy konkretnemu człowiekowi, który znalazł się w dramatycznej sytuacji osobistej, można pozwolić na skorzystanie z pomocy lekarza przy zamierzonym przez niego samobójstwie. Sztuka i film pokazują zderzenia różnych postaw i racji wobec tej trudnej sprawy. Następnie odbyła się dyskusja w studio, połączona z głosowaniem widzów. Skądinąd wynik głosowania był przytłaczający – „za” zgodą na wspomagane samobójstwo głosowało ponad 70% widzów. W tej dyskusji – już w pełni realnej – wziął udział między innymi przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec, biskup Limburga, Georg Bätzing. Komentatorzy, a potem uczestnicy moich zajęć byli pod wrażeniem dwu spraw. Po pierwsze tego, że niemiecka telewizja publiczna podejmuje taki temat, że robi to tak wielostronnie, i że pozwala się wypowiadać widzom  w tak trudnej i dyskusyjnej kwestii w postaci zdalnego głosowania. Po drugie byli pod wrażeniem tego, jak zachował się biskup Bätzing – i to także wobec dotkliwej krytyki za kościelne przewinienia, której mu w tym programie nie szczędzono. Georg Bätzing nie jest postacią niekontrowersyjną. Przez kościelnych konserwatystów jest ostro krytykowany za wsparcie tak zwanej drogi synodalnej, czyli takiej proponowanej reformy instytucji kościelnych, która pozwoliłaby im przetrwać w świecie, który nas dzisiaj otacza. Jest też krytykowany za wiele odważnych poglądów na przyszłość Kościoła i propozycji zmian. Tymczasem po tym programie otrzymał wyrazy uznania, także ze strony katolickich konserwatystów: za umiejętność znalezienia się wobec wyzwań, przed którymi go tam postawiono.

To pokazuje, gdzie ewentualnie leży szansa odbudowy autorytetu instytucji kościelnych. Jestem jednak pesymistą co do tego, czy polscy biskupi są w stanie z takiej szansy skorzystać. Sądzę, że nie. I że kiedy się obudzą, będzie już za późno.

 

Tekst powstał na podstawie wypowiedzi w debacie forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego Kościół, wspólnota, dialog.


Podobał Ci się ten tekst? Przekaż darowiznę i pomóż nam działać >>> WPŁACAM