• Krzysztof Izdebski
02.03.2022

Rozbroić wojenny przekaz!

Napaść Rosji na Ukrainę z ogromną siłą unaoczniła jak istotnym elementem teatru wojennego są działania informacyjne. Nie trzeba przy tym, jak kiedyś, zrzucać ulotek na zdobywane tereny, czy organizować grup przejmujących systemy nadawcze radia i telewizji.

Pisałem już wcześniej, że regulowanie internetu, czy węziej mediów społecznościowych wymaga kompleksowego podejścia poprzedzonego analizą złożoności tego fenomenu. Proces moderowania treści musi gwarantować odpowiednią równowagę między ochroną wolności słowa, a mową nienawiści, czy bezpieczeństwem obywateli.

Czas wojny to też czas wyjątków od ogólnych zasad. Pozostaję zwolennikiem propozycji określonych w Digital Services Act, czyli wprowadzenia dogłębnej analizy procesu usuwania treści i zapewnienia użytkownikom efektywnych środków odwoławczych.  Zgadzam się z tymi jej krytykami, którzy zarzucają jej, że nawet te regulacje nie gwarantują pełnej przejrzystości procesu moderacji treści. Nie mam jednocześnie żadnej wątpliwości, że profile nawołujące do działań zbrojnych lub nawet pośrednio je wspierające powinny zostać natychmiast usunięte.

Narracje jak seria z karabinu

Są wyjątkowe sytuacje, w których nie ma czasu i przestrzeni na przeprowadzenie procesu moderacji w sposób gwarantujący równowagę nadawców i odbiorców treści. Nie powinno być na to miejsca w przypadku treści i profili podburzających do ludobójstwa w Birmie, i tak samo nie powinno być na to miejsca w przypadku przekazów – szczególnie tych oficjalnych –  w czasie wojny z Ukrainą.

Doceniam działania Google czy Meta blokujących dostęp do profili mediów związanych z rosyjską machiną propagandową. Należy jednak zwrócić uwagę, że w dalszym ciągu ograniczenia są nakładane w obrębie określonych obszarów geograficznych, a poza „sankcjami informacyjnymi” pozostają oficjalne profile rosyjskiego rządu. Użytkownicy YouTube czy Meta mogą cały czas bez przeszkód oglądać treści publikowane przez rosyjskie ministerstwo obrony.

Pomijając nawet tę kwestię, reakcje platform internetowych były spóźnione. Dopiero 1 marca, a więc prawie w tydzień po rozpoczęciu działań wojennych zablokowano profile Russia Today na obszarze Europy. O ile nie byłem zwolennikiem usuwania takich jak ten profili przed rozpoczęciem napaści, to należało to zrobić niezwłocznie już w jej pierwszym dniu.

Informacja, czy raczej w tym wypadku propaganda jest elementem działań zbrojnych. Jak pokazał przykład Birmy, a wcześniej – choć tu jeszcze przy wykorzystaniu tradycyjnego radia – Rwandy, kanały informacyjne mogą pełnić w czasie konfliktu rolę równoznaczną z serią z karabinu maszynowego. Ale to nie tylko kwestia zapewnienia fizycznego bezpieczeństwa Ukraińcom. Brak zablokowania czy usunięcia profilu ministerstwo obrony Rosji odczytuję również, patrząc jednocześnie na ofiary cywilne tej wojny, jako przejaw braku empatii. Mimo najszczerszych chęci, nie widzę jak można uzasadnić faktyczne promowanie treści sączących się z tego profilu za przejaw wolności słowa czy debaty publicznej mieszczącej się w demokratycznych standardach. Nie równoważą tego wrażenia działania, które Meta podjęła dla zwiększenia bezpieczeństwa obywateli Ukrainy.

Pielęgnujmy to, co w Internecie dobre

Nie oznacza to, że platformy powinny odcinać obywateli Rosji od swoich usług. W kraju, w których dostęp do niezależnych mediów i kanałów informacji jest konsekwentnie ograniczany, Internet i media społecznościowe to niemal jedyny sposób dotarcia z prawdziwymi informacjami i treściami podważającymi oficjalną retorykę władz. Nie bez powodu władze Rosji próbują ograniczyć swoim obywatelom dostęp do mediów społecznościowych. Internet jest narzędziem, dzięki któremu możemy łatwiej pomagać, np. łączyć ludzi poszukujących dachu nad głową z tymi, którzy chcą się nim z nimi podzielić. Możemy śledzić też informacje dotyczące działań wojennych, a nawet – w ramach wolności wyrażania opinii – zdanie osób, które sympatyzują z najeźdźcą. To gorzka pigułka do przełknięcia, ale może, w imię pluralizmu, należy na nią przystać. Cieszą też analizy, że rządowa propaganda w Internecie nie jest tak skuteczna jak kiedyś. Nie rozumiem jednak, dlaczego jej w tej sytuacji jeszcze pomagać. Wyłączmy oficjalną propagandę odpowiedzialnych za wojnę.

Wyjątek nie czyni reguły

Autorzy petycji postulującej blokowanie kont rosyjskich władz i jej przedstawicieli, skierowanej do największych platform internetowych piszą, że „w tym przełomowym momencie, dzięki szybkiemu działaniu, internetowe platformy społecznościowe mogą spełnić wizję technologii łączącej i mającej pozytywny wpływ na globalne społeczeństwo.” Ten pozytywny wpływ może być w tym przypadku osiągnięty nie z pomocą gwarantującego wyważenie wartości procesu moderacji, ale natychmiastowemu odłączeniu władz Rosji od sączenia propagandy.

Działania, które tu i teraz powinny podjąć platformy, nie są zagrożeniem dla postulatów wyrażanych w Digital Services Act i rekomendacjach organizacji pozarządowych. Sam stoję mocno na stanowisku, że muszą być zrealizowane, ale też powinny być wzbogacone o doświadczenia płynące z obecnej sytuacji. Musimy jednak działać tu i teraz. Nie ma wątpliwości, kto w tym konflikcie jest ofiarą, a kto agresorem.


Krzysztof Izdebski – prawnik, aktywista działający na rzecz przejrzystości życia publicznego. Ekspert forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego oraz Open Spending EU Coalition.

 

 

 

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj