• Małgorzata Jacyno
06.03.2020

Partie bliźniacze

Problematyczne jest mówienie o specyfice strategii politycznej Prawa i Sprawiedliwości. Program tej partii pozwala raczej mówić o ciągłości w zmianie. Coraz mniej zasadna jest też interpretacja polityki różnych formacji politycznych polskich bez wskazania współrzędnych uwzględniających szerszy kontekst. Najważniejszym są oczywiście kraje Unii Europejskiej. Transformacji w krajach postkomunistycznych towarzyszyły zmiany w krajach zachodnich. Dzisiaj ich kierunek określa, zintensyfikowana dodatkowo po kryzysie z 2008 roku, polityka austerity (czyli polityka zaciskania pasa).

Konflikt między Prawem i Sprawiedliwości a Platformą Obywatelską oraz różnice między strategiami tych dwóch partii zaliczyłabym do konfliktów w ramach elit, konfliktów „małych różnic”, które wzmagają się i są eskalowane w związku z zamiarem polaryzacji społecznych w ramach dokonującej się homogenizacji. Co mam na myśli, mówiąc o „homogenizacji”? Piszą o tym m.in. Christophe Guilluy i Emmanuel Todd[1]. Z kolei Louis Chauvel nazywa ten proces spiralą deklasacji wywołaną przez reformizm neoliberalny zręcznie lawirujący między pokoleniami: starszym pokoleniom pozostawia się jeszcze resztki bezpieczeństwa, młodszym zaś przedstawia się prekarność jako konieczność i naturalne środowisko życia[2]. Chodzi o proces zanikania różnic, przede wszystkim ekonomicznych, między klasą ludową a klasą średnią. Mając na uwadze rosnące ceny mieszkań, pogarszający się stale dostęp do ochrony zdrowia, zablokowane drogi awansu czy wreszcie kryzys klimatyczny, można powiedzieć, że współczesne, inspirowane przez pole polityczne konflikty to walki między biednymi.

Większość procesów, jakie możemy dzisiaj obserwować w Polsce, ale także w krajach zachodnich, można powiązać z poszukiwaniem przez elity polityczne strategii politycznych umożliwiających kontynuację polityki austerity. Jej celem nie jest, jak się często mówi, równoważenie budżetu, ale tożsamościowa i ekonomiczna mobilizacja charakterystyczna dla stanu wyjątkowego.

Jeśli chodzi o specyfikę Polski, to Prawo i Sprawiedliwość wybrało strategię powrotu do podziału na „wygranych” i „przegranych” transformacji. Zrozumiałą, bo polska transformacja nie doczekała się bilansu w takiej wersji, która mogłaby uchodzić za wspólną narrację o ostatnich 30 latach. Jednak między „wygranymi” i „przegranymi” istnieje jakiś „środek”, ambiwalencja i brak rozstrzygnięcia. Zwłaszcza dzisiaj trudno byłoby powiedzieć, kim jest „wygrany”, a kim „przegrany”. Czy „wygranym” jest ten, kto ma mieszkanie na kredyt, czy ten, kto ma wyższe wykształcenie, czy jedno i drugie – to jest przestrzeń nieokreślona, która mogłaby dawać potencjalnie nowy elektorat. Jednak obydwie partie zmonopolizowały emblematy odwołujące się do transformacji i uczyniły je głównym elementem swoich strategii politycznych. „Dobra zmiana” miała być odpowiedzią na „złą transformację”.

W debatach publicznych z lat 90. ubiegłego stulecia widać, że obydwie te formacje polityczne można zaliczyć do tego, co Alain Deneault nazywa „skrajnym centrum”[3]. Są to partie neoliberalne, jeśli chodzi o program ekonomiczny, a jednocześnie odwołujące się do tradycji, do konserwatyzmu. Jeśli zajrzeć do polskiej publicystyki z lat 90. minionego wieku, to w wielu wypowiedziach powtarza się, że radykalny program ekonomiczny jest koniecznością, ale gwałtowne zmiany wymagają zachowania tradycji. Można się domyślać, że została jej przypisana rola elementu stabilizującego społeczeństwo doświadczające „terapii szokowej”. Zachowanie tradycji miało chronić Polskę, jak można było wówczas i dziś przeczytać, przed upodobnieniem się do krwawych reżimów powstałych z inspiracji „lewackich” nurtów intelektualnych. Jeśli dodać do tej argumentacji powszechny i dziś wciąż aktualny podział na „zaradnych pracujących” i „niezaradnych pasożytujących”, to widzimy, że legitymizacja transformacji polegała w dużej mierze na stworzeniu hybrydowej, ekonomiczno-moralizującej retoryki[4].

Obie te partie, jeśli chodzi o przyszły kierunek zmian, znalazły się dziś w impasie, ponieważ polska transformacja, także jeśli chodzi o ekologię, przypomina to, co Marshall Berman nazywał „modernizacją regresywną”[5]. I obie na swe usprawiedliwienie mogą przywoływać dominującą obecnie niepewność, na czym ma polegać modernizacja, o której dziś się mówi w krajach zachodnich czy w Unii Europejskiej. Dotąd rozwój był nierozerwalnie związany ze wzrostem. W krajach Unii trwa konflikt o to, czy odpowiedź na kryzys ekologiczny jest kwestią czysto technologiczną, czy też wymaga zmian politycznych, ekonomicznych i społecznych. Obydwie polskie partie, funkcjonujące w peryferyjnym kraju, mają póki co komfort. Mogą bowiem zdobywać wyborców zarówno dzięki deklarowaniu włączenia się w proces „tranzycji ekologicznej”, jak i demonstrowaniu rezerwy i „suwerenności” wobec powstających projektów, ponieważ ich los nie jest pewny.

O różnicy programu Prawa i Sprawiedliwości stanowi to, że partia ta w 2015 roku właściwie rozpoznała krytyczny moment w procesie reform. Skończyła się bowiem pewna możliwość legitymizacji reformizmu neoliberalnego, którego skutkiem jest desolidaryzacja i prywatyzacja polityk społecznych. „Doganianie Zachodu”, a po 2008 roku „wychodzenie z kryzysu” uzasadniały konieczność reform. Kontynuacja tego kierunku zmian naruszyła równowagę „ekonomii moralnej”, czyli  niezwerbalizowaną” umowę między władzą i ludem.

Funkcję treści, która legitymizuje przejęcie władzy przez Prawo i Sprawiedliwość po naruszeniu zasad „ekonomii moralnej”, pełnił program „500 plus”. Ten program miał mieć wymowę solidarnościową, a jednocześnie rozwiązać wszelkiego rodzaju problemy – demograficzne, wynikające z braku redystrybucji ekonomicznej i niesprawiedliwej dystrybucji szacunku. Jednak moim zdaniem był przede wszystkim formą reparacji w znaczeniu psychoanalitycznym: komuś wyrządzono krzywdę, która powinna być zauważona i naprawiona. Kiedy mowa jest o ciele społecznym, to zadośćuczynienie może dokonać się niezależnie od tego, czy podejmowane są działania wobec tych, którzy najbardziej ucierpieli. Istotne jest bowiem to, aby zakładały one istnienie jakieś wspólnoty, która jako całość właśnie doznała traumy i szkody.

Była to także forma udanej komunikacji społecznej. Ktoś pomyślał o tym, że przeprowadzający brutalne reformy są zobowiązani do jakiejś formy reparacji. Program „500 plus” miał potencjał naprawczy, jeśli chodzi o tkankę społeczną, potwierdzał, że coś takiego jak społeczeństwo jednak istnieje. Mając na uwadze inne kwestie, program ten jest ostatecznie kontynuacją reformizmu neoliberalnego, ponieważ umożliwia wycofywanie się państwa z monopolu na tworzenie solidarności przez polityki publiczne.

Mało się mówi o jeszcze jednym efekcie transformacji, jakim było spustoszenie duchowe. Obydwie formacje posługują się w swoich objaśnieniach kryzysów społecznych oskarżeniami. Sprzyja to oczywiście unikaniu widzenia problemów jako systemowych. Grupy, które protestują – mogą to być górnicy, mogą to być prawnicy – zawsze mają jakieś moralne usterki. Nic też nie zastąpiło języka, który zdegradował życie ciała społecznego, całej rzeczywistości społecznej do ekonomii – każda kwestia, która odnosi się do wymiaru społecznego, jak np. zaufanie czy reparacja, są odnoszone do problemu efektywności, wzrostu, PKB itp. Całe życie społeczne jest przeniknięte grą ekonomiczną. To uderzające, że w polskiej debacie nieobecna jest kwestia bezinteresowności. Bezinteresowność, np. podczas akcji charytatywnych, musi być zawsze indywidualnie autoryzowana, ale nie może być zinstytucjonalizowana. Mówi się np. o programach emerytalnych, a nie o tworzeniu i ustanawianiu więzi międzypokoleniowej. Nie chodzi przecież o zwykłe przemijanie pokoleń, ale o to, że mamy do czynienia w życiu społecznym z formą zinstytucjonalizowanego altruizmu, kiedy średnie pokolenie z różnych powodów godzi się na to, aby utrzymywać i młodsze, i starsze pokolenie. Tutaj dobrze widać brak odbudowy życia duchowego społeczeństwa.

Z kolei w dyskusjach o sądach używa się takiego argumentu: ludzie przekonają się na własnej skórze, że ta reforma jest zła. Ale dlaczego w ten sposób mają się przekonywać? Czy tylko własne doświadczenie skutków złej reformy ma wywoływać protest? Dlaczego współczucie, empatia czy przejęcie się tym, że ktoś doświadczy zła i cierpienia, nie może być u nas argumentem? Wydaje się, że to jest u nas jeden z największych problemów i skutków transformacji, który, niestety, może zaważyć na tym, jak będzie wyglądała przyszłość.

Małgorzata Jacyno – dr hab, socjolożka, wykłada w Instytucie Socjologii na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Tekst powstał na podstawie wystąpienia na konferencji forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego Po transformacji: dwie strategie wobec przyszłości.

[1] Ch. Guilluy, 2018, No Society. La fin de la classe moyenne occidentale, Paris, Flammarion, E. Todd, 2020, Les luttes de classes en France au XXI-e siècle, Paris, Seuil.

[2] L. Chauvel, 2016, La spirale du déclassement. Essai sur la société des illusions, Paris, Seuil.

[3] A. Deneault, 2017, Politique de l’extrême centre, Montréal, Lux.

[4] Por. M. Lainé, 2020, L’économie vue des médias. Anatomie d’une obsession morale, Le Bord de l’eau, Lormont.

[5] M. Berman, 2006, „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu”. Rzecz o doświadczeniu nowoczesności, tłum. Marcin Szuster, Universitas, Kraków.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj