• Agata Bielik-Robson
06.05.2022

Marzenia i koszmary

Rozum nie raz zawinił swoimi kolonizacyjnymi zakusami – wobec innych kultur uznanych przezeń za barbarzyńskie, ludzkiego ciała uznanego za gorsze i zwierzęce, natury zredukowanej do przestrzeni bezwzględnej eksploatacji. Cała rzecz w tym jednak, aby nie wylewać dziecka z kąpielą: zamiast odrzucać racjonalność hurtowo, sprawić, by ta krytyka mogła ją wewnętrznie udoskonalić.

Zastanawiam się, czy jest możliwe powstawanie nowych idei w obecnych warunkach, kiedy toczy się nie tylko debata publiczna, ale także akademicka, zwłaszcza w dziedzinach humanistycznych. Nawiązując do metafory „uśpionego rozumu”, potraktowałabym dzisiejszy sen racjonalności zachodniej nie tyle w kategoriach marzenia sennego, które kieruje nas w stronę jakiejś utopii – jak uczynił to Przemysław Czapliński – ile raczej jako koszmar. To zejście do piekieł czy raczej zejście na samo dno platońskiej jaskini. Dziś, zamiast przebywać w świetle klarownych platońskich idei, pełzamy po samym dnie jaskini, coraz bardziej gubiąc perspektywę wyjścia. Nie wiemy, skąd miałoby przyjść światło, które mogłoby nas wyprowadzić z tunelu zaciekłej bezmyślności. Widzę więc uśpiony rozum w kategoriach platońskiego koszmaru: żyjemy w domkniętej jaskini, gdzie zaczyna panować ciemność, którą Platon nazywał „mrokiem sofistyki”.

Do metafory uśpionego rozumu należy zresztą dodać pewną korektę: przez kilka ostatnich dekad rozum usypiał się sam. Sam się zakwestionował, podważył i zdetronizował jako narzędzie oświecenia, które także zostało poddane miażdżącej krytyce: ten autokrytyczny zwrot to samo sedno rewolty postnowoczesnej, która weszła w osobliwy sojusz z postawą antynowoczesną, od zawsze w imię tradycji odrzucającą modernizację i racjonalizację ludzkiego życia. Sojusz ten świetnie opisał Jürgen Habermas w ważnej książce Filozoficzny dyskurs nowoczesności (1988), obawiając się, że tak zmasowany atak na racjonalność – pojętą jako wiara w deliberatywne dochodzenie do prawdy, gdzie rządzi nie siła, ale argument i perswazja – nie tylko uniemożliwi kontynuację „niedokończonego projektu Oświecenia”, ale też zakończy całą epokę w dziejach myślenia – epokę platońską – zawracając nas znów do sofistów. Habermas namierzył kilku swoich adwersarzy: Michela Foucault, Jacques’a Derridę, a nawet swojego byłego mistrza, Theodora W. Adorno – moim zdaniem nie wszystkich słusznie. Ale w jego rozumowaniu jest coś na rzeczy: autoabdykacja rozumu zachodniego istotnie polega na tym, że na samym szczycie filozofii pojawia się ferment, który kwestionuje możliwość racjonalnej debaty i z góry uważa ją za przesiąkniętą sofizmatem, prywatą, ideologią i – siłą rzeczy – także przemocą. Tyle mamy wiedzy, ile mamy władzy – ten bon mot Foucault powtarza za Francisem Baconem. O ile jednak Bacon u progu nowoczesności uważał takie podejście za uprawnione i umożliwiające postęp nauce, Foucault rozumie je czysto krytycznie i demaskacyjnie. Korzenie zachodniej racjonalności tkwią w przemocy i dążeniu do władzy; sfera Habermasowskiego „rozumu deliberatywnego”, na którym opiera się ustrój liberalny, to czysta iluzja. Argument Habermasa, który w pełni podzielam, nie odrzuca wszystkich tych krytycznych ustaleń: tak, rozum nie raz zawinił swoimi kolonizacyjnymi zakusami – wobec innych kultur uznanych przezeń za barbarzyńskie, ludzkiego ciała uznanego za gorsze i zwierzęce, natury zredukowanej do przestrzeni bezwzględnej eksploatacji. Cała rzecz w tym jednak, aby nie wylewać dziecka z kąpielą: zamiast odrzucać racjonalność hurtowo, sprawić, by ta krytyka mogła ją wewnętrznie udoskonalić. Tego właśnie – zdaniem Habermasa – zabrakło. Pod naciskiem wszystkich tych zarzutów rozum już się nie podniósł i istotnie się uśpił: dokonał autoeutanazji.

Ale po jego odejściu nie zapanowało – wbrew oczekiwaniom – nic lepszego; raczej, jak obawiał się Habermas, zatoczyliśmy koło i po 2500 latach znów znaleźliśmy się w uścisku sofistyki, ciasnym jak platońska jaskinia. Zgadzam się z Marcinem Królem, że w tym koszmarze pełzania po jej dnie potrzebujemy jakiegoś odrodzenia, które on szczytnie nazywa „duchowym”. Czemu nie? Chodziłoby istotnie o przemianę duchową: o jakiś renesans platonizmu rozumianego jako nowa filozofia prawdy, która zerwałaby ze światem przemocy i sofistycznej postprawdy, gdzie zarządzają dzisiejsi Kaliklesi, ideolodzy języka na służbie politycznej siły. Ta nowa filozofia nie byłaby czysto racjonalna, ponieważ miałaby w sobie właśnie element duchowy, a być może nawet religijny: po koszmarze postprawdy, która nie liczy się ani z faktami, ani z racjami, obsługując wyłącznie doraźne interesy, powinniśmy zainwestować w nowe poszukiwanie prawdy jako kategorii fundamentalnej, bez której myślenie nie jest w ogóle możliwe. Epoka postprawdy „domknęła” nas od góry i od dołu: z jednej strony rozum zdekonstruował się sam w myśli swej najwyższej elity, z drugiej zaś zalała nas fala oddolnej komunikacji, absolutnie egalitarna, ale raczej niestroniąca od przemocy.

Nie widzę tu zatem snu skierowanego w przyszłość, a raczej koszmar, za sprawą którego dokonaliśmy dramatycznego regresu do sytuacji przedplatońskiej. Nie widzę szansy na powstawanie nowych mocnych idei w takim świecie. Aby zaistnieć, idee potrzebują specyficznego kontekstu. Idea musi oderwać się od kontekstu przemocy, w którym wyraża tylko partykularną pozycję jakiejś grupy czy „bańki”. Idea jest ze swej istoty „bezbańkowa”. Idee wymagają zatem nie tylko exodusu ze świata przemocy i rezygnacji z sofistyki, która promuje partykularne bańki, ale także afirmacji sfery uniwersalnej. A z tym mamy dziś największy kłopot, ponieważ w świecie namnażających się tożsamości i obsługującej ich identity politics uniwersalizm został napiętnowany jako szkodliwa iluzja: jest tak samo partykularny, tylko o tym nie wie, i tak samo nacechowany przemocą, tylko nie chce się do tego przyznać. Lepsza już więc otwarta przemocowość niż hipokryzja, która jedynie udaje, że jest od niej wolna.

Tyle że otwarta przemocowość, która rzekomo zerwała z hipokryzją zachodniej racjonalności, nie jest w stanie wytworzyć żadnych idei, ponieważ te z definicji – przynajmniej tej platońskiej, ale mnie wydaje się ona po prostu logiczna – są ucieczką od świata siły. Jeśli więc chcemy w ogóle mieć idee – myśli kreślące przyszłość, o jakich marzy Przemysław Czapliński, na sposób jednocześnie śmiały i solidny, dające się dyskutować i krytykować – to musimy zadbać o ich matrycę, jakim jest sfera uniwersalnej i liberalnej „konwersacji ludzkości”. Nie wolno nam zatem odrzucać dziedzictwa liberalnego i twierdzić, że jest to stara i przebrzmiała narracja, której możemy się pozbyć, oczekując na nowe języki. Żadnych nowych języków nie będzie. Bez naszej dbałości o przywrócenie metapoziomu, jakim jest ideał komunikacji możliwie wolny od przemocy, donikąd nie ruszymy. Idee to nie eksklamacje, pobożne życzenia czy groźby; to nie „wściekłość i wrzask”. Chcąc zasłużyć sobie na miano idei, myśl musi się otworzyć na debatę i krytykę – a tych nam uśpiony rozum nie zapewni.

 

Tekst powstał w oparciu o głos w debacie Gdy rozum śpi… O myśleniu w czasach przełomu, zorganizowanej przez forumIdei Fundacji Batorego z okazji ustanowienia nagrody im. Marcina Króla dla najlepszej książki proponującej nowe idei z dziedziny myśli społecznej i politycznej, historii idei i badań nad przyszłością, refleksji nad cywilizacją i kulturą.

 

Agata Bielik-Robson – filozofka, profesorka katedry Studiów Żydowskich na Uniwersytecie w Nottingham oraz w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, członkini Kapituły Nagrody im. Marcina Króla.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj