• Krzysztof Izdebski
16.01.2023

Debata publiczna w Internecie to kwestia demokracji, a nie technologii

Na początku roku minęła rocznica opublikowania drugiej wersji projektu ustawy o wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych. Głównym powodem, dla którego o niej pamiętamy jest to, że nic się od tego czasu nie zmieniło. Nie pojawiła się ani kolejna wersja, ani nie podjęto kolejnych kroków na legislacyjnej ścieżce. Warto też wspomnieć, że do dzisiaj nie opublikowano opinii, które były przekazane w ramach konsultacji publicznych jeszcze do pierwszej wersji projektu.

Przypomnijmy, że zgłoszony przez Ministra Sprawiedliwości projekt miał w swoim założeniu wprowadzać dodatkowe gwarancje dla osób, których konta zostały zablokowane, czy dostęp do publikowanych przez nich treści został ograniczony. O samym pomyśle środowiska Solidarnej Polski było głośno już na początku 2021 roku, tuż po tym wydarzeniach spod Kapitolu 6 stycznia i zablokowaniu przez duże platformy internetowe konta ustępującego (choć kwestionującego wynik wyborów) prezydenta Donalda Trumpa. W wywiadzie udzielonym Rzeczpospolitej, Sebastian Kaleta, wiceminister sprawiedliwości i osoba odpowiedzialna za opracowanie projektu, twierdził wtedy, że „decyzja właściciela Facebooka była i jest na wyrost. To raczej taka wymówka, by wprowadzić cenzurę w USA. Pamiętamy czasy, kiedy w USA płonęły miasta, wybuchały zamieszki po śmierci George’a Floyda.”

Rada Wolności Słowa czy polityków?

Kilka dni później, w niestety typowy dla ogłaszania pomysłów legislacyjnych sposób, odbyła się konferencja prasowa Ministra Sprawiedliwości, podczas której powtórzone były słowa o cenzurze w kontekście rzekomego dyskryminowania poglądów prawicowych w sieci. Sam projekt ujrzał światło dzienne w lutym 2021, już po tym, jak wspólnie z Patrykiem Wachowcem udało nam się dotrzeć do jego treści i przedstawić jego wstępną ocenę. Równie zaskoczeni pomysłami środowiska Zbigniewa Ziobry byli urzędnicy resortu cyfryzacji, którzy mieli plany na opracowanie swojego projektu ustawy. Pewnie też przez to oficjalna publikacja na portalu rządowego centrum legislacji nastąpiła dopiero we wrześniu 2021 r.

Projekt został zbudowany wokół koncepcji Rady Wolności Słowa, której miałby przewodniczyć prezes Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a pozostałych członków wybierać Sejm. To ona miałaby podejmować decyzje by „odblokować” użytkowników lub przywrócić usunięte treści. Ta koncepcja wywołała sporo krytyki, zarzucającej temu pomysłowi m.in. zbytnie upolitycznienie moderacji debaty publicznej w internecie, czy pozbawienie praw udziału w postępowaniu przed Radą osób, które czują się dotknięte jakimiś wpisami i to one zwróciły się do platformy internetowej z prośbą o ich usunięcie.

Powyższe wątpliwości były również przedmiotem dyskusji m.in. podczas zorganizowanej przez Fundację Batorego debacie poświęconej projektowi z udziałem różnych środowisk, ale też Sebastiana Kalety, odpowiedzialnego za kształt przepisów.

Nie mamy już czasu na czekanie

Niezależnie od losów tego konkretnego projektu i tej koncepcji na kontrolę serwisów społecznościowych, temat moderacji debaty publicznej w internecie pozostaje bardzo aktualny. Wynika to z co najmniej trzech powodów.

Media społecznościowe to po prostu najbardziej popularna przestrzeń debaty publicznej. Według badań CBOS z 2022 r. ponad połowa Polaków (55%, tj. 72% użytkowników internetu) deklaruje, że ma konto w jakimś serwisie społecznościowym. Ogromna większość z nich (89%) przeglądała zasoby portali społecznościowych w ciągu miesiąca poprzedzającego badanie.

Tym samym, jest i będzie to pole do coraz bardziej intensywniej prowadzonej kampanii wyborczej. Przypomnę, że zaraz po wyborach parlamentarnych w końcu tego roku, czekają nas po kilku miesiącach kampanie wyborcze do samorządu i parlamentu europejskiego.

Wprowadzone na poziomie UE przepisy Aktu o Usługach Cyfrowych (DSA) zobowiązują kraje członkowskie, w tym Polskę, do tego, by powołała organ, który będzie zajmował się kontrolą moderacji treści, czy szerzej aktywnościami platform internetowych w tym obszarze. Organ działający jako koordynator ds. usług cyfrowych będzie miał za zadanie zająć się „wszystkimi kwestiami związanymi z nadzorowaniem i egzekwowaniem (…) rozporządzenia w danym państwie członkowskim”. Będzie m.in. wyznaczał tzw. pozasądowy organ ds. rozstrzygania sporów, którego obowiązkiem będzie kontrola poprawności decyzji platform w zakresie moderacji treści i blokowania użytkowników. Obydwa organy mają być niezależne i bezstronne. W sposób oczywisty rodzi się wobec tego pytanie, czy Rada Wolności Słowa może spełniać te warunki.

Fundamenty demokracji

Dyskusja nad odpowiedzią na to pytanie powinna zacząć się jak najszybciej, bo państwa członkowskie mają czas do lutego przyszłego roku, aby wyznaczyć koordynatora ds. usług cyfrowych. Nie bez znaczenia – szczególnie w kontekście kampanii wyborczej – pozostaje kwestia problemów z praworządnością, z którymi Polska boryka się od dłuższego czasu i nie wygląda na to, by szybko, a przynajmniej przed wyborami parlamentarnymi, ta sytuacja uległa zmianie.

Dlatego też nie możemy traktować procesu wyłaniania koordynatora i organów pozasądowych tylko jako pewnej czynności technicznej. Nie powinniśmy również traktować ich jedynie jako wyspecjalizowanych instytucji zajmujących się usługami cyfrowymi. Będą one miały bowiem ogromny wpływ na to, co w mediach społecznościowych będzie publikowane, a co będzie podlegało „cenzurze”.

Niezależnie więc od tego, czy zakurzony projekt ministra sprawiedliwości zyska nowe życie, czy powstanie nowy projekt ustawy, należy przyglądać się tym pracom z punktu widzenia wpływu na społeczeństwo obywatelskie i debatę dotyczącą standardów demokracji.

 

Krzysztof Izdebski – prawnik, aktywista działający na rzecz przejrzystości życia publicznego. Ekspert forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego oraz Open Spending EU Coalition.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj