• Ryszard Łuczyn
26.03.2021

Bunt kobiet – o wnioskach i strategii

Od ogłoszenia wyroku Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej i wywołanej przezeń erupcji społecznego gniewu minęło już kilka miesięcy. Wściekłość widoczna na ulicach miast i - co ważniejsze - miasteczek oraz radykalny spadek notowań PiS opóźnił publikację orzeczenia o ponad kwartał, ale jej nie powstrzymał. Mobilizacja społeczeństwa nie może trwać w nieskończoność.

Bunt przygasł, więc gdy 27 stycznia wyrok został opublikowany, demonstracje były znacznie mniejsze niż trzy miesiące wcześniej. Nie znaczy to jednak, że społeczna energia została zmarnowana. Protest był – jak pisałem w niedawnym tekście dla Fundacji Batorego – „mikroprzeżyciem pokoleniowym”, które będzie silnie warunkowało przyszłą aktywność jego uczestników i uczestniczek. O tej właśnie aktywności, wnioskach z protestu i strategiach na przyszłość dyskutowały uczestniczki i nieliczni uczestnicy debaty „Protest kobiet. Perspektywy i dylematy ruchu” w Fundacji Batorego.

Co konkretnego ich zdaniem przyniósł protest? Jak podkreślała posłanka Lewicy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, udało się przesunąć ramy debaty na temat aborcji. – Jakbyśmy mieli spojrzeć na to, co dziś jest rozwiązaniem kompromisowym, to jest to coś zupełnie innego niż jeszcze rok temu. Z jednej strony ramy debaty o łagodzeniu prawa aborcyjnego wyznacza stanowisko Platformy Obywatelskiej. Ono jest bardzo zachowawcze, ale jednak jest już po stronie łagodzenia. Z drugiej strony otworzyła się przestrzeń na debatę o całkowitej deregulacji, o regulacji „czystej kartki”, zniesieniu jakichkolwiek przepisów regulujących przerywanie ciąży – mówiła polityczka. Inne uczestniczki dyskusji zwracały uwagę na kulturę solidarności, jaka wytworzyła się zarówno w czasie protestów, jak i w oporze wobec antykobiecych regulacji. – Niezwykle wzrusza mnie, gdy widzę na protestach bardzo młode osoby owinięte tęczowymi flagami, transowymi flagami, które wiedzą, że to jest ich wspólna sprawa, że to jest kwestia solidarności, że to jest wspólna walka, i dbają o siebie nawzajem. Mają ze sobą sól fizjologiczną, gdyby policja użyła gazu, chusteczki, mleko, zapasowe rękawiczki, gdyby komuś zmarzły ręce – mówiła Natalia Broniarczyk z Aborcyjnego Dream Teamu. Z kolei Katarzyna Kulerska z krakowskiego Ogólnopolskiego Strajku Kobiet mówiła o „solidarności tworzącej drugie państwo”. W tym drugim, „podziemnym” państwie aborcja jest – choć niełatwo – dostępna, a według szacunków Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny zabiegów przed wyrokiem mogło być nawet sto razy więcej, niż mówiły oficjalne statystyki. Dotychczasowe zakazy nie powstrzymywały przerywania ciąży, nie uczyni tego też wyrok TKJP. Ale Kościół będzie zadowolony, radykalnie prawicowi politycy będą mieli czyste sumienie, a skrajny elektorat zagłosuje. Za cenę tortur kobiet.

Budowanie sojuszy

Zeszłoroczne protesty były prawdopodobnie największymi w III RP. Ale grunt pod nie zbudowały długoletnie działania środowisk kobiecych i LGBT+. Niektóre uczestniczki debaty przywoływały w tym kontekście wspomnienia z manifestacji w 1993 r., gdy wprowadzano „kompromis aborcyjny”, i z początku wieku – pierwszych Manif i Parad Równości. Bezpośredni wpływ na charakter buntu miało jednak przede wszystkim doświadczenie ostatnich pięciu lat, podczas których niemal nieustannie trwały protesty różnych środowisk. To właśnie wytworzone w tym czasie napięcia przyczyniły się bowiem do szybkiego przekształcenia się manifestacji ze skupionych na temacie aborcji w antyrządowe. Ważne były w tym kontekście zarówno protesty w obronie Trybunału Konstytucyjnego z początku rządów PiS jak i – na co zwróciło uwagę kilka uczestniczek – demonstracje w obronie Margot z sierpnia zeszłego roku. Wpłynęły one bowiem na to, jakie hasła pojawiały się na ostatnich protestach, kto w nich brał udział i kto je wspierał.

– Bardzo ważne jest to, by współpracować z innymi, szukać sojuszników. Nie stawiać takich wymagań, które zamykają innym drogę, żeby walka o wolność kobiet, o prawa kobiet była zawsze elementem szerszej walki o równość. Bo idea równości nie powinna nikogo wykluczać – argumentowała Kinga Łozińska z Komitetu Obrony Demokracji. Zastrzeżenia do jej słów miała Katarzyna Kulerska. – Tak, to ważne, by się jednoczyć, być sojusznikami. Ale nie możemy się zgodzić na to, by sojusznik, z którym stajemy ramię w ramię, podważał nasze prawa. Na to nigdy absolutnie nie będzie zgody. Wychodzimy od praw człowieka, praw kobiet. Dopiero później możemy rozmawiać o demokracji, ustawodawstwie. Prawo powinno się odnosić do rzeczywistości, tego co się realnie odbywa. Aborcje dzieją się w Polsce w tym momencie i będą się działy. Kobiety będą wyjeżdżać albo dokonywać aborcji farmakologicznej. Dostosowujmy więc prawo do tego, co się dzieje, i do potrzeb ludzi – mówiła. W odpowiedzi na te słowa Łozińska zwróciła uwagę na ważną zmianę w kulturze protestu, jaka zaszła w ostatnich latach. – Sojuszników można edukować i zmieniać. Głęboko wierzę, że współpraca ma ogromne znaczenie. Pamiętam, że pięć lat temu na protestach KOD były dyskusje, czy flaga tęczowa może się pojawić i czy prawa kobiet to nasza sprawa – bo my przecież występujemy w sprawie praworządności. Teraz tej kwestii już w ogóle nie ma – zaznaczyła.

Rządy PiS doprowadziły więc do zbliżenia środowisk walczących o praworządność z tymi, które koncentrują się na prawach kobiet, osób LGBT, a także klimacie. Niektóre uczestniczki debaty podkreślały jednak, że to za mało. Joanna Malinowska z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza i Federacji Anarchistycznej wspominała dawne poznańskie Manify jako znacznie bardziej inkluzywne niż niedawne protesty. – Te wydarzenia starały się podkreślać intersekcjonalność walki o prawa człowieka, bardzo szeroko rozumianej. Włączać problemy mniejszości etnicznych, religijnych, osób z niepełnosprawnościami, osób LGBT i tak dalej. Ale w tych Manifach szły też na przykład pielęgniarki. One czuły, że to jest ich protest, ponieważ są w pracy po prostu niedoceniane. Tego rodzaju dyskusji mi przy obecnych protestach, przy warszawskim Strajku Kobiet bardzo brakuje. Jeżeli mówimy, że walczymy o wszystko, że mówimy o prawach kobiet z różnych perspektyw, to głos związany z sytuacją kobiet na rynku pracy i na rynku mieszkaniowym w dalszym ciągu nie wybrzmiewa dostatecznie jasno – argumentowała, apelując o bardziej socjalny rys protestów. – Musimy wyjść z patrzenia na te wszystkie sprawy oddzielnie. Że ktoś może być aktywistą klimatycznym, ale już nie walczyć o prawa kobiet. Te kwestie się ze sobą łączą. Kryzys klimatyczny to kryzys praw kobiet, osób queerowych, pracowniczek, migrantów, uchodźców – uzupełniała Dominika Lasota z Bydgoszczy.

To logika zakładająca dążenie do wytworzenia w społeczeństwie powszechnej solidarności wobec doświadczenia przemocy ze strony szeroko pojętej władzy – przemocy ekonomicznej, prawnej, fizycznej czy symbolicznej. Powstanie poczucia wspólnoty walki między, przykładowo, słabo zarabiającymi nauczycielami a osobami transpłciowymi mieszkającymi w samorządowych „strefach wolnych od ideologii LGBT” wydaje się nierealne. PiS jest jednak podmiotem, który zdołał zantagonizować bardzo liczne grupy społeczne, niezależne od siebie nawzajem. Choć więc trudno kwestionować sensowność współpracy międzyśrodowiskowej, to wydaje się, że kluczowym czynnikiem, jaki zdecyduje o losach partii rządzącej, jest trwałość społecznego gniewu obecnego w różnych grupach. Dyskusja na temat sposobów jego wykorzystania była kluczowym punktem spornym w debacie.

Konsekwencje gniewu

– Jeśli mogę mówić o perspektywach i nadziejach, to mam dwie. Po pierwsze, że nie wrócimy nigdy, jako Polacy i Polski, do momentu, w którym jesteśmy cierpliwi. I że nie będziemy przeliczać naszego sukcesu miejscami w Sejmie, nie będziemy cieszyć się z systemu, który skutecznie zapobiega przeprowadzeniu radykalnych zmian niezbędnych do tego, żebyśmy mogli żyć godziwie. Żebyśmy mogli w ogóle żyć jakkolwiek – mówiła Jadwiga Klata z Extinction Rebellion (XR) w kontekście kryzysu klimatycznego. Jak argumentowała, w systemie parlamentarnym politycy są zbyt uzależnieni od perspektywy kolejnych wyborów, by mogli zdecydować się na przeprowadzenie radykalnych zmian. Klata, zgodnie z ideami ruchu XR, postuluje wprowadzenie systemu demokracji deliberacyjnej. W tym zaś reformy wprowadzać miałby nie parlament, lecz panele obywatelskie, których uczestnicy byliby losowani i wyposażani w wiedzę konieczną do podejmowania opartych na faktach decyzji.

Co zdaniem Klaty powinny robić w międzyczasie ruchy protestu, by były słuchane? – Musimy świadomie zacząć wykorzystywać taktyki, które w tym momencie mamy. Na przykład masowe nieposłuszeństwo obywatelskie, które w tym momencie zostało znormalizowane w Polsce. Tysiące ludzi łamały przez ostatnie miesiące prawo po to, aby walczyć o coś, co jest o wiele ważniejsze niż przepisy ruchu drogowego. Żeby partie nas słuchały, możemy przede wszystkim zakłócać. Zakłócać ruch drogowy, zakłócać system, bo tylko w ten sposób wprowadzamy realny nacisk – mówiła. W podobnym tonie wypowiadała się Joanna Malinowska. – Tak długo, jak nie będziemy wypowiadać służby w domu i w pracy, nikt nie będzie nas traktować poważnie. I jeżeli nasze sprzeciwy nie przeniosą się na choćby odmawianie pracy, to tak długo osoby kształtujące politykę nie odczują naszego gniewu, poza gniewem symbolicznym, który wszyscy w dużej mierze zlewają – stwierdziła. Masowe nieposłuszeństwo obywatelskie znajduje się w centrum strategii XR – ruch dąży do zmobilizowania 3,5 proc. społeczeństwa wokół swoich postulatów. Założenie to opiera się na znanych badaniach Eriki Chenoweth i Marii Stephan. Wyliczyły one, że spośród ruchów społecznych działających w latach 1900-2006 porażki nie poniósł żaden, któremu udało się osiągnąć ten poziom zaangażowania.

Żądanie zmiany systemu politycznego i apele o powszechne nieposłuszeństwo obywatelskie były najostrzejszymi głosami, które padły w debacie. Niechęć do zaangażowania politycznego i polityków, nie tylko z obozu władzy, była jednak często powtarzającym się wątkiem. Przykładowo, Elżbieta Kulczycka mówiła o licznych rozczarowaniach osobami, na które głosowała, a Lana Dadu zarzucała politykom „robienie PR nie tam, gdzie trzeba”. Od reprezentantów opozycji domagała się zaś przedstawiania konkretnych programów. W obronie polityków partii opozycyjnych warto podkreślić, że rola, w jakiej występują, jest ogromnie niewdzięczna. Często przedstawiają oni postulaty zapominane przez media zaraz po konferencjach prasowych i niezauważane przez wyborców czy projekty ustaw, których jedynym przeznaczeniem jest czekanie w nieskończoność na numer druku sejmowego. Owszem, część z nich spędza czas w Sejmie przysypiając na komisjach i kasując diety. Niektórzy jednak starają się działać, ale odbijają się od muru większości sejmowej.

Ulica i parlament

Nie ma dziś innej realnej możliwości wprowadzenia zmian, niż poprzez parlament. Dlatego by je osiągnąć potrzebne jest zarówno zaangażowanie polityczne aktywistów i aktywistek, jak i współpraca między ruchami społecznymi i partiami. Jej konieczność podkreślały obie biorące udział w debacie posłanki – oprócz Agnieszki Dziemianowicz-Bąk także Magdalena Biejat, również z Lewicy. – Ci z nas, którzy chcą was słuchać, którzy stoją po waszej stronie, bardzo potrzebują nacisku na polityków konserwatywnych, których nadal jest większość. My jesteśmy w stanie przynosić ten głos do mainstreamu, ale to nadal bardzo mało. Więc nasza współpraca jest absolutnie potrzebna – mówiła Biejat. O „pilnowaniu polityków” mówiła z kolei Katarzyna Gauza z łódzkiej grupy Dziewuchy Dziewuchom. Jej zdaniem konieczność zadbania o to, by temat aborcji nie zniknął podczas kampanii wyborczej 2023 r. wymaga wprowadzenia aktywistek na listy wyborcze. Do angażowania się w politykę namawiały też obie posłanki.

– Jak działać, kiedy kanały komunikacji są zamknięte, kiedy rządzący nas nie słuchają, nawet jeżeli wychodzi na ulicę pół miliona ludzi? Trzeba przygotować się na długi marsz, a nie na sprint. Mówię to z bólem, bo bardzo bym chciała, żeby ta sytuacja się zmieniła. Ale musimy tworzyć ruch masowy. Chodzi nie tylko o budowę demokracji, ale też instytucji, struktur, wchodzenie na poziom lokalny. Bo wiele kwestii, które są dla nas bardzo ważne, decyduje się na poziomie lokalnym – argumentowała natomiast socjolożka Elżbieta Korolczuk ze sztokholmskiego Uniwersytetu Södertörn. Zwracała też uwagę na konieczność budowania porozumienia między pokoleniami. – Demografia jest potworna. Osób w wieku 19-24 lata jest w Polsce około półtora miliona, a ludzi po sześćdziesiątce 9 milionów. Czyli nawet jeśli wszystkie się zmobilizujemy i zagłosujemy na partie, które dają nam szansę na zmianę polityczną, to prawdopodobnie nie będziemy mieli wystarczająco dużej siły. Musimy więc budować mosty z osobami, z którymi się często nie zgadzamy, z którymi wiele nas dzieli, które często są częścią naszej rodziny czy osobami z naszego bliskiego otoczenia – podkreśliła.

Polska jest dziś czarnym punktem na mapie Europy, jeśli chodzi o prawa kobiet i osób LGBT+. Można więc zakładać, że prędzej czy później zmiana będzie musiała nastąpić. Jarosław Kaczyński na początku lat 90. powiedział, że „najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski wiedzie przez ZChN [Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe]”, liczącą się wówczas skrajnie prawicową partię. Dziś to stwierdzenie można by sparafrazować słowami, że najkrótsza droga do praw kobiet wiedzie przez PiS. To przecież działania tej partii doprowadziły do wybuchu ogromnych protestów i przesunięcia się ram debaty o przerywaniu ciąży. Zmiana jednak nie wprowadzi się sama. Konieczne jest działanie w grupach nieformalnych, tworzenie instytucji, walka wyborcza. Dyskusja w parlamencie, w mediach i na ulicach. Strategie mogą być różne, kluczowy jest fakt, że na obecny stan rzeczy nie zgadza się większość społeczeństwa. I to się nie zmieni. Pytanie tylko, czy zdecyduje o zmianie politycznej.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj