Dwa główne hasła protestów z przełomu października i listopada wywołały zauważalny niesmak wśród konserwatystów i części liberalnych elit. Gdy na ulicach wybrzmiewało „jebać PiS” i „wypierdalać” (skierowane tak do partii rządzącej, jak i „dziadersów”), liczni komentatorzy zdawali się mówić: „w porządku, protestujcie, ale czy trzeba tak niegrzecznie?”. – Pojawiły się liderki, które odważyły się powiedzieć „wypierdalać”. Odważyły się krzyknąć „jebać was za to, co żeście nam zrobili”. I w tym sensie Ogólnopolski Strajk Kobiet jest najmłodszym ruchem, jaki mogliśmy sobie w ogóle wyobrazić – komentowała podczas debaty Jadwiga Klata z Extinction Rebellion (XR). Ostrość i autentyzm języka protestu oraz jego „memetyczno-internetowa” estetyka uwypukliły dominację młodych osób podczas październikowych i listopadowych demonstracji. Choć ich liderką była dużo starsza od większości protestujących Marta Lempart, to mieliśmy do czynienia z pierwszym w Polsce masowym ruchem protestu, w którym gospodarzami było pokolenie wchodzące właśnie na rynek wyborczy. Świadczą o tym też liczne negatywne komentarze, jakie pojawiły się po ogłoszeniu 1 listopada pierwszego składu Rady Konsultacyjnej OSK. W jej składzie pojawiło się bowiem kilka młodych osób, dominowali jednak działacze zasłużeni, ale (jak uczestniczący w debacie Michał Boni czy Danuta Kuroń) z zupełnie innego pokolenia. Gospodarska rola młodych odróżniła „kobiece protesty” od manifestacji Komitetu Obrony Demokracji z początku rządów PiS czy późniejszych protestów sądowych. – Była grupa liderów protestu, którzy trzymali mikrofon, i nikt nie miał możliwości się wypowiedzieć, podzielić emocjami. Myślę, że to luka, która spowodowała, że młodzi nie chcieli angażować się w te protesty – opisywał swoje doświadczenie z demonstracji w 2015 r. Mateusz Merta z Bielska-Białej.
Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie. Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów >>> WPŁACAM
Do wybuchu doprowadził wyrok TK, ale demonstracje niemal natychmiast nabrały znacznie szerszego, antyrządowego wydźwięku. Twierdzenia polityków PiS o niezależności Trybunału były bowiem przez protestujących traktowane raczej w kategoriach żartu niż poważnej deklaracji. Co więcej, o ile motywem przewodnim manifestacji pozostały prawa kobiet, to zgłaszane podczas nich postulaty zaczęły się mnożyć. Próbę ich zebrania podjął OSK, ogłaszając 1 listopada listę żądań. Były na niej niejako „naturalne” dla Strajku postulaty liberalizacji prawa aborcyjnego, walki z przemocą wobec kobiet czy wprowadzenia edukacji seksualnej. Pojawiły się także żądania dymisji rządu (kto miałby zostać premierem, nie wiadomo), usunięcie religii ze szkół czy nawet absurdalna propozycja przekazania 10 proc. PKB na ochronę zdrowia w ciągu tygodnia. OSK chce też walczyć o poprawę sytuacji klimatycznej, zabezpieczenie emerytalne nieodpłatnej pracy kobiet, równość płac czy niezależność sądownictwa i mediów. W zasadzie więc, jak głosi jedno z haseł Strajku, „o wszystko”.
1 listopada OSK poczyniło pierwszy krok w kierunku opracowania szerokiego programu przeprowadzenia zmian w Polsce. Pracuje nad nim nadal w ramach Rady Konsultacyjnej, która dziś liczy aż 800 osób w 14 zespołach programowych. Tak ogromna liczba twórców programu każe zastanawiać się nad realną możliwością stworzenia spójnego planu zmian. Przede wszystkim warto jednak zastanowić się nad tym, dlaczego Strajk takie działania w ogólne podejmuje.
Podstawowym motywem jest, rzecz jasna, dążenie do przekucia energii społecznego protestu na coś bardziej trwałego. OSK wchodzi jednak częściowo w rolę, którą w demokracji parlamentarnej powinny pełnić partie polityczne. Robi to prawdopodobnie ze względu na brak wiary w realne działania ze strony polityków. Zaufanie do partii jest w Polsce bardzo niskie – według badania CBOS z kwietnia zeszłego roku ufa im tylko 24 proc. respondentów. Z kolei wypowiedzi uczestników debaty sugerują, że młodzi czują się przez partie i polityków niereprezentowani i nie wierzą, że są oni w stanie rozwiązać ich problemy. Mają poczucie, że polityka jest brudną grą (bo jest), politycy zajmują się głównie sobą (to, z wyjątkami, prawda), a partia rządząca woli atakować osoby LGBT niż walczyć z realnymi kryzysami (co jest faktycznie znacznie łatwiejsze).
– To wszystko sprowadza się do schematu, w którym ktoś dla potrzeby własnej władzy, dążenia do dalszych przywilejów odbiera przyszłość innym. Odbiera bezpieczeństwo, prawa człowieka, niszczy środowisko, klimat, który stanowi bazę pod bezpieczeństwo nas wszystkich – oskarżała polityków Dominika Lasota. – Scena polityczna jest zajęta przez ludzi starych. Powinniśmy im ją odebrać – mówił z kolei Jan Radziwon. Szczególnie dosadnie wybrzmiał głos Neli Krajewskiej: – Jak brutalnie by to nie zabrzmiało, to my będziemy mieszkać na tym świecie przez następne kilkadziesiąt lat. Jeżeli w ogóle będziemy mieć taką możliwość. Bo jeśli rząd na poważnie nie zajmie się sprawą klimatu, możemy tej szansy po prostu nie mieć.
Do oczekiwań protestujących młodych nie przystają więc działania podejmowane przez polskich polityków, oni sami i tworzone przez nich partie. Niektórzy wyrażają wręcz sprzeciw wobec sposobu funkcjonowania całego systemu politycznego. – Dla mnie perspektywą, która tłumaczy brak zaangażowania młodych w politykę, a zarazem ich zryw aktywistyczny i jego momenty kulminacyjne, jest upadek wiary w mit demokracji przedstawicielskiej wśród młodych osób – stwierdziła Zofia Krajewska z Extinction Rebellion. Co w zamian? Według Krajewskiej i XR odpowiedzią jest budowa systemu demokracji deliberatywnej, z kluczową rolą paneli obywatelskich w sprawowaniu władzy. Dyskusja na temat wdrażania jej elementów jest możliwa, ale trudno wyobrazić sobie w przewidywalnej przyszłości przebudowę całego systemu politycznego w tym duchu. Inną perspektywę przedstawił Mateusz Merta. – W wielu głosach bardzo słusznie wybrzmiał zawód demokracją przedstawicielską i jej stanem, i nad tym, że jako młodzi ludzie nie jesteśmy do końca reprezentowani. Ale nie zgadzam się, że musimy unikać polityków i polityki jako takiej, bać się jej. To jest największy problem – zupełnie poddaliśmy się, uciekliśmy od polityki. Zapomnieliśmy o tym, że partie polityczne to super narzędzie do załatwiania i tych wielkich spraw, i tych małych – stwierdził Merta. Jak argumentował, młodzi powinni przejąć politykę zamiast od niej uciekać.
Niechęć wobec partii i systemu politycznego to jeden z aspektów tematu, który pojawiał się w niemal każdej wypowiedzi podczas debaty – rozczarowania instytucjami. Poza sferą polityki, dobitna krytyka spadła przede wszystkim na szkoły. – Edukacja publiczna w Polsce ma trzy bardzo ważne cechy. Jest bardzo dogmatyczna, bardzo hierarchiczna i bardzo neoliberalna. Wszystkie te cechy skutecznie przeciwdziałają aktywności obywatelskiej – stwierdziła Sonia Burdyna z Otwartego Uniwersytetu im. Karola Modzelewskiego. Jak podkreślali uczestnicy debaty, szkoły preferują posłuszeństwo kosztem kreatywności i nie uczą funkcjonowania w demokracji (samorządy uczniowskie są w dużej mierze fasadowe), a program nauczania wymusza zapamiętywanie mnóstwa zupełnie niepotrzebnych w życiu faktów. Ci ciekawe, w dyskusji wybrzmiała też krytyka Kościoła. – Młodsze pokolenie jest bardzo krytyczne wobec Kościoła, i bardzo dobrze. Jest krytyczne podwójnie: z zewnątrz, jako osoby, którym Kościół ingeruje w życie, i z wewnątrz – jako jego członkowie. Na przykład w Krakowie protest „Odzyskajmy nasz Kościół” przeciwko ukrywaniu pedofilów był organizowany głównie przez osoby młode – mówiła Maria Rościszewska z magazynu „Kontakt”. – Kościół w Polsce ma zbyt dużą władzę. Choć mi na nim zależy, czuję się wierzącą i praktykującą katoliczką, to myślę że masowe odchodzenie młodych od Kościoła i z lekcji religii dobrze mu zrobi – dodała.
Instytucje państwowe i Kościół, poprzez swoją opresyjność, niechęć do zmian i czasem „kartonowość” przyczyniły się więc do wzmocnienia protestów. Ich słabość nałożyła się na zmęczenie epidemią i chaotycznymi działaniami podejmowanymi przez rząd w odpowiedzi na nią, a także narastającą od lat frustrację bezsensownością wielu z rozgrywających się w Polsce konfliktów politycznych. Młodzi Polacy są coraz mniej religijni, coraz bardziej niezadowoleni z sytuacji politycznej i coraz bardziej przeciwni obecnej władzy. Widać to choćby w sondażach poparcia dla partii (według styczniowego badania CBOS na PiS chciałoby głosować zaledwie 16 proc. wyborców przed 24 rokiem życia i 15 proc. w wieku 25-44 lata) czy w wynikach wyborów prezydenckich, w których według exit poll w pierwszej turze głosowało aż 64 proc. osób w wieku 18-29, z czego tylko 20 proc. na Andrzeja Dudę. Nie znaczy to, jak słusznie zauważył podczas debaty Aleksy Wójtowicz, że możemy zapominać o podziałach w młodym pokoleniu, wśród których wyróżnia się zwłaszcza podział polityczny ze względu na płeć – młodzi mężczyźni wyjątkowo często głosują na skrajną prawicę, a młode kobiety mają mocniejsze tendencje lewicowe.
„Protesty kobiece” nie były protestami wszystkich młodych., Mimo to, wyrok z 22 października był iskrą, która padła na bardzo podatny grunt. Iskrą dużą i ważną, bo rozstrzygnięcie naruszało status quo w silnie dzielącym społeczeństwo temacie, w dodatku w czasie obowiązywania restrykcji antyepidemicznych. Demonstracje byłyby jednak znacznie słabsze, gdyby nie narastająca od lat niechęć młodych ludzi do PiS i fakt, że partia Jarosława Kaczyńskiego stała się, jak w 2007 r., skrajnie wśród nich niemodna. Ale nie można też sprowadzać protestu do antypisowskości. Po pierwsze, był on również „antydziaderski” (a dziaderskość miewa różne barwy polityczne), po drugie bardzo wielowątkowy – od walki o prawa kobiet i osób LGBT+, poprzez sprzeciw wobec rynkowego fundamentalizmu (szczęśliwie powoli słabnącego) aż po apele o realną naprawę sposobu funkcjonowania państwa. Jego skala była niewielka w porównaniu z takimi przeżyciami pokoleniowymi jak stan wojenny czy upadek PRL. Pozwolił jednak wielu młodym, również w mniejszych ośrodkach, zadomowić się w przestrzeni publicznej i przebić ze swoją narracją o rzeczywistości. Co ważne, mogli oni też poczuć sprawczość – wyrok TK do dziś nie został opublikowany, a zatem nie obowiązuje. Można więc pokusić się o nazwanie go „mikroprzeżyciem pokoleniowym”.
– Aby zmieniać ten świat, musimy postawić na własną tożsamość, która będzie budowana w buncie, w sprzeciwie wobec starszych – powiedział podczas debaty Krzysztof Katkowski z Krytyki Politycznej i Otwartego Uniwersytetu. Społeczny zryw, nawet tak znaczący, to za mało by ją zbudować. Potrzebne są do tego nowe instytucje – stowarzyszenia, fundacje, partie polityczne, media, pisma idei, spółdzielnie, a nawet odpowiednio myślące firmy – i przebudowa instytucji starych, którymi młodzi są tak rozczarowani. Jeśli odrzucamy metody rewolucyjne (jak to czyni niżej podpisany), bezsensy, niesprawiedliwości i anachronizmy w kraju musimy zwalczać właśnie za pośrednictwem instytucji, również ściśle politycznych. Polsce jest więc potrzebny nie tylko protest młodych, ale i ich szturm – na instytucje i z nowymi instytucjami. Bo te, które mamy, trochę nam zdziadziały.
Podobał Ci się ten tekst? Przekaż darowiznę i pomóż nam działać >>> WPŁACAM