• Paweł Rojek
28.09.2021

Samoinstrumentalizacja sztuki

W latach 80. ubiegłego wieku polski Kościół potrafił zainteresować się sztuką współczesną i obejmować ją nieraz łagodnym mecenatem, a nasi artyści żywo interesowali się kwestiami religijnymi i narodowymi, widząc w nich nie tyle źródło opresji, co raczej tożsamości. to doświadczenie. Obawiam się, że dziś obie sfery, sztuka i religia, przyjmują chętnie role w wojnie kulturowej, wskazywane im przez polityków.

Niedawno w jednej z ważnych polskich instytucji sztuki doszło do skandalicznego naruszenia wolności artystycznej przez władzę. Pewna znana z kontrowersyjnych dzieł artystka, ikona walki o wolność słowa, przygotowała wystawę dotyczącą najnowszej historii Polski i odnoszącą się do współczesności. Polityczne przesłanie jej pracy wywołało popłoch dyrekcji instytucji. Trudno jednak było odwołać wystawę cenionej artystki. Kierownictwo wielkim nakładem sił i środków przygotowało więc obszerną książkę, która miała rzekomo dokumentować wystawę, a w rzeczywistości zasadniczo kwestionowała jej przekaz. Ideologiczny walec instytucji rozjechał nieakceptowaną wizję artystyczną.

Nie, to nie jest opowieść o prześladowaniu niepokornych artystów przez PiS-owskich nominatów w instytucjach sztuki. Rzecz działa się w krakowskim Bunkrze Sztuki, gdzie Dorota Nieznalska przygotowała wystawę poświęconą śmierci Stanisława Pyjasa. Artystka, wbrew swojemu stereotypowemu wizerunkowi, a najwyraźniej także wbrew oczekiwaniom dyrektorki Bunkra, Anny Marii Potockiej, przedstawiła historię Pyjasa bardzo serio, nie bojąc się ukazania zarówno jego męczeństwa, jak i heroizmu jego przyjaciół. Na wystawie można było jeszcze raz przypomnieć sobie wstrząsającą historię Bronisława Wildsteina i Lesława Maleszki, która w naturalny sposób prowadzi do fundamentalnych pytań o kształt III RP. Anna Maria Potocka po roku od zamknięcia wystawy wydała książkę, w której starała się desperacko podważyć wizję artystki. Osobiście przeprowadziła szereg wywiadów, z których miało wynikać, że Stanisław Pyjas zginął po prostu przez przypadek, a jego mit został sfabrykowany przez Bronisława Wildsteina. Co gorsza, jednym z jej najbardziej zaufanych rozmówców był sam Lesław Maleszka. W ten sposób wolność artystyczna, prawda historyczna i zwykła przyzwoitość zostały złożone w ofierze molochowi polityki.

Ta historia pokazuje, że związki między polityką a sztuką we współczesnej Polsce są bardziej skomplikowane, niż mogłoby się to wydawać. Do tego jawnego złamania standardów nie doszło przecież w kierowanym przez demonizowanego Piotra Bernatowicza w Zamku Ujazdowskim. Dokonała tego osoba doskonale znana i ceniona w środowisku, kojarzona jednoznacznie z opozycją wobec obecnej władzy. Protesty ze strony środowiska artystycznego są jak na razie dość nikłe[1]. Nie chcę tu wchodzić w rolę obrońcy polityki kulturalnej Prawa i Sprawiedliwości. Opowieść jednak o tym, że dzisiejsza autorytarna władza prześladuje niewinnych artystów wydaje mi się mocno uproszczona. Zanim jednak przejdę do diagnozy współczesnej sytuacji spróbuję odpowiedzieć na fundamentalne pytanie o relacje między polityką a kulturą.

Polityka i sztuka

Do czego politykom potrzebna jest kultura? Najprościej mówiąc, do prowadzenia polityki kulturalnej. Państwo bowiem może i powinno prowadzić politykę kulturalną. Wynika to z samego aktu fundującego państwo, jakim jest konstytucja. Formułuje ona pewną wizję aksjologiczną, która jest podstawą naszej wspólnoty politycznej. Polskie państwo jest powołane do tego, by strzec fundujących je wartości i dalej je rozwijać. Nie tylko istnieje więc możliwość, ale wręcz konstytucyjny obowiązek prowadzenia przez państwo określonej polityki kulturalnej. Rzecz jasna, konstytucja gwarantuje także wolność słowa i twórczości artystycznej. Nie oznacza to jednak, że państwo nie może pozytywnie wspierać nie tylko całej sfery działalności artystycznej, ale także pewnych jej elementów, które uznaje za szczególnie stosowne dla podtrzymywania wizji, na której się opiera.

Wspólnota polityczna potrzebuje sztuki, zwłaszcza w dzisiejszej sytuacji społecznej, kulturowej i politycznej. Wrażliwość i odwaga artystów pomagają nam lepiej rozumieć to, co się dzieje dookoła. Teraz, gdy sferę publiczną niszczy wszechogarniająca polaryzacja, artyści mogą spełnić dziejową misję wobec społeczeństwa. Nasze społeczeństwo jest bowiem katastrofalnie podzielone. Bardzo potrzebujemy miejsc, w których można się spotkać i rozmawiać. Takie miejsca budują wspólnotę. Niestety, takich miejsc jest coraz mniej. To straszne, ale nie są one już tworzone ani przez instytucje religijne, ani przez uniwersytety, ani tym bardziej przez politykę, media, nie mówiąc już o mediach społecznościowych. Wydaje mi się, że instytucje kulturalne są jednymi z ostatnich miejsc, które umożliwiają dyskusję i produkują wspólnotę. Taka sytuacja nakłada jednak na dyrektorów, kuratorów i artystów wielką odpowiedzialność.

Niestety, mam wątpliwości, czy nasze instytucje kulturalne mogą pełnić taką funkcję. Niewątpliwie ogromna większość środowiska artystycznego, dyrektorów, kuratorów i artystów, ma pewne bardzo określone poglądy społeczno-kulturalne i polityczne. Istnieje więc niebezpieczeństwo, że te poglądy stają się w tym środowisku czymś naturalnym, traktowanym jako oczywistość. W takiej sytuacji trudno jest uzyskać efekt agory. Potrzebne jest więc szczególnie refleksyjne podejście do tego, w jaki sposób kształtuje się programy instytucji, jakie tematy się podejmuje i jakich artystów się zaprasza. Świadomość instytucjonalna to elementarz współczesnej refleksji na temat sztuki i kultury. Nie wiem jednak, czy taka świadomość jest stale obecna w naszych instytucjach sztuki. Niestety, można odnieść wrażenie, że o wiele chętniej przyjmują one rolę nie tyle miejsca spotkania różnych opcji, co przyczółku czy bunkra jednej z nich.

Ciekawą próbą wyjścia pola sztuki poza własne ograniczenia był sławny projekt Muzeum Sztuki Nowoczesnej Nowa sztuka narodowa z 2012 roku. Sebastian Cichocki i Łukasz Ronduda próbowali wówczas interpretować pewne ludowe formy religijności czy narodowości za pomocą kategorii sztuki współczesnej. Projekt wzbudził co prawda nieufność niektórych komentatorów po obu stronach, ale przynajmniej stawiał w centrum uwagi możliwość dialogu między nimi. Niestety, obawiam się, że dziś polaryzacja polityczna zaszła tak daleko, że nikt nie ośmieliłby się podjąć takiej próby.

Między politycznością a partyjnością

Nie tylko polityka potrzebuje kultury, ale także kultura potrzebuje polityki. Istnieje oczywiście pewna sfera sztuki, w której można skupiać się na celebracji formy czy eksplorować kwestie egzystencjalne, niemające związku z życiem politycznym. Zasadniczo jednak sztuka, dotycząca człowieka, ma także charakter polityczny, bo sam człowiek jest zwierzęciem politycznym. Wobec tego postulat odpolitycznienia sztuki jest szkodliwy zarówno dla polityki, jak i sztuki.

Polityczność nie musi i nie powinna jednak oznaczać upartyjnienia. Mam wrażenie, że polscy kuratorzy i artyści często bez najmniejszej refleksji angażują się w najbardziej trywialne rozgrywki polityczne. Nie dostrzegają tego, bo naiwnie wyobrażają sobie, że ich wybory są neutralne politycznie. W ten sposób zamiast prowadzić pogłębioną refleksję nad politycznością, po prostu wybierają rolę zaangażowanych uczestników sporu politycznego. Mało zresztą znaczących, bo – nie łudźmy się – głos artystów, o ile nie zostanie nagłośniony przez polityków, nie jest szczególnie słyszalny w bitewnym zgiełku. Paradoks polega na tym, że ta partyjna instrumentalizacja sztuki dokonuje się nie pod naciskiem obecnej władzy, ale wręcz odwrotnie, w opozycji do niej. Świetnie pokazuje to historia z Bunkra Sztuki. Wygląda na to, że mamy więc w Polsce do czynienia z powszechnym, choć być może częściowo nieświadomym procesem politycznej samoinstrumentalizacji sztuki.

Waldemar Tatarczuk z dumą przyznaje, że zrobił wystawę Jesteśmy ludźmi w lubelskiej galerii Labirynt w odpowiedzi na wypowiedź Andrzeja Dudy. Niestety, wygląda na to, że niezależnie od  intencji jego i artystów, których zebrał, kierowana przezeń galeria po prostu wzięła udział w kampanii wyborczej. Doprawdy, trudno się dziwić, że potem politycy, zresztą z obu stron, traktują instytucje kultury jak zwyczajnych aktorów politycznych, z którymi prowadzi się normalne polityczne rozgrywki. Na przykład ograniczając finansowanie czy dokonując zmian personalnych.

Wydaje mi się, że rolę sztuki w polityce można porównać do roli Kościoła. Kościół pełni fundamentalną misję polityczną i byłoby bardzo źle, gdyby z niej rezygnował w obawie przed nadużyciami. Misja ta ma jednak charakter ogólny, nie można jej sprowadzić do utożsamienia się z jedną ze stron partyjnych rozgrywek. Czasem mówi się, że misja Kościoła ma metapolityczny, a nie polityczny charakter. Jeśli jednak Kościół instytucjonalny angażuje się bezpośrednio po jednej stronie, to nie powinien się potem dziwić, że przez drugą stronę jest traktowany bez żadnej taryfy ulgowej jako przeciwnik. Analogia ze sztuką wydaje mi się uderzająca. Tyle tylko, że jak na razie Kościół w Polsce jest nieco mniej zależny od decyzji polityków niż instytucje sztuki.

Ciekawe, że jeszcze nie tak dawno zarówno środowiska kościelne, jak i środowiska artystyczne, pełniły w sferze publicznej w Polsce zupełnie inna rolę. Przypominam, że w latach 80. ubiegłego wieku polski Kościół potrafił zainteresować się sztuką współczesną i obejmować ją nieraz łagodnym mecenatem, a nasi artyści żywo interesowali się kwestiami religijnymi i narodowymi, widząc w nich nie tyle źródło opresji, co raczej tożsamości. Niestety, to doświadczenie, z przyczyn o których trudno tutaj mówić, nie stało się fundamentem kultury III RP, a obecnie wypierane jest z pamięci zarówno przez biskupów, jak i artystów. Obawiam się, że dziś obie sfery – sztuka i religia – przyjmują chętnie role w wojnie kulturowej, wskazywane im przez polityków. Jeśli reakcją na to będzie wycofanie się Kościoła i sztuki z polityki w szerokim sensie, to czeka nas katastrofa.

[1] Niedługo po naszej dyskusji w Fundacji Batorego bardzo dobre oświadczenie w tej sprawie wydała Sekcja Polska Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA, zob. http://aica.sztuka.edu.pl/wp-content/uploads/2021/07/aica_pyjas.pdf

 

Tekst powstał w oparciu o głos w debacie Do czego politykom potrzebna jest kultura?, zorganizowanej przez forumIdei Fundacji Batorego.

Paweł Rojek – adiunkt w Instytucie Filozofii UJ, zajmuje się metafizyką, filozofią rosyjską i ideami w Polsce. Wydał m.in. Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności, nominowany do Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza i Nagrody Identitas.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj