Z roku na rok wyraźniej rysuje się tendencja przesuwania zasobów od dużych miast i aglomeracji do mniejszych i położonych bardziej peryferyjnie samorządów. Przejawia się to szybszym pogarszaniem się wartości niektórych kluczowych wskaźników (jak np. nadwyżka operacyjna) w dużych miastach w stosunku do samorządów spoza aglomeracji. Takie przesunięcie jest oczywiście uprawnionym wyborem polityki prowadzonej przez rząd, chociaż można się zastanawiać, czy właściwszym sposobem jej realizacji nie byłaby odpowiednia modyfikacja systemu wyrównawczego. W ten sposób założone cele realizowane byłyby w sposób przejrzysty, a nie metodą arbitralnych, słabo ze sobą skoordynowanych i słabo przewidywalnych decyzji o wielkości transferów (nawet jeśli te transfery nazywane są czasami zwiększeniem dochodów własnych).
Można też zastanawiać się, czy przesłanki stojące za taką polityką opierają się na prawidłowo przeprowadzonej diagnozie. Przesłanki te można w uproszczeniu sprowadzić do twierdzenia: obszary głównych aglomeracji są bogate na tle reszty kraju, pozostałe tereny były przez lata zaniedbywane, pora teraz na odwrócenie tej nierówności. Tylko że w odniesieniu do potencjału finansowego samorządów to stwierdzenie „zamożności” opiera się na bardzo prostym wskaźniku – wielkości dochodów własnych w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Równocześnie sam rząd (a konkretnie Ministerstwo Finansów) w swoich niedawno przedstawionych materiałach dotyczących postulowanych zmian w finansowaniu samorządów stwierdza, że prawidłowa ocena zamożności powinna brać pod uwagę czynniki wpływające na zróżnicowanie potrzeb wydatkowych (piszemy o tym nieco szerzej w następnej części niniejszego raportu). Taka ocena nie została dotychczas przeprowadzona, a przynajmniej nie została upubliczniona. Ze względu na specyficzne potrzeby oraz zadania wykonywane przez duże miasta wykazałaby zapewne, że różnica zamożności między średnią dla dużych miast i przeciętną dla gmin spoza aglomeracji wygląda inaczej, niż moglibyśmy wnioskować na podstawie samej wielkości dochodów w przeliczeniu na mieszkańca. Innymi słowy, często przywoływane w wypowiedziach polityków rządowych przesłanki tego przesunięcia mogą być oparte na błędnych założeniach.