Środek ciężkości realnej władzy w Europie przesuwa się na Wschód pod względem tego, na kogo USA mogą liczyć, ale też kto ma rosnący wpływ na przebieg wydarzeń” – mówi na łamach „New York Timesa” emerytowany generał Ben Hodges, były głównodowodzący amerykańskich wojsk lądowych w Europie. Generał ma silne związki z regionem – zasiada w radzie konferencji Warsaw Security Forum oraz współpracuje z Center for European Policy Analysis – więc jego ocena może się wydawać tendencyjna. Ale podobne opinie słychać także z innych ust.
„Wojna zwiększyła wpływy krajów Europy Środkowo-Wschodniej o negatywnych opiniach na temat Rosji, wzmocniła wezwania do rozszerzenia UE i NATO oraz osłabiła siłę Francji i Niemiec” – pisze Steven Erlanger, główny korespondent nowojorskiego dziennika w Europie. I podpiera się wypowiedzią między innymi… kanclerza Olafa Scholza, który podczas wykładu na temat przyszłości Europy wygłoszonego w Pradze stwierdził, że „centrum Europy przesuwa się na Wschód”.
„Środek ciężkości NATO przesunął się na Północ, do nowych członków, oraz na Wschód, do Polski i krajów bałtyckich. W większym stopniu niż dotychczas Sojusz będzie kształtowany przez kraje, które znają rosyjskie zagrożenie z bliska” – to z kolei fragment artykułu Davida Ignatiusa, laureata nagrody Pulitzera, od przeszło 30 lat piszącego o sprawach zagranicznych dla dziennika „Washington Post”.
Czytelnikom w Warszawie, natrafiającym na takie diagnozy w największych światowych gazetach, może zakręcić się w głowie. Dowiadujemy się z nich o kompromitacji polityki Francji i Niemiec wobec Moskwy, o windykacji diagnoz państw byłego bloku komunistycznego, które przed rosyjskim imperializmem ostrzegały od lat, wreszcie o zwiększonych wydatkach obronnych między innymi w Polsce, która nie tylko chce przeznaczyć nawet 4 procent PKB na zbrojenia, ale jeszcze ponad dwukrotnie zwiększyć liczebność armii.