• Paweł Marczewski
10.09.2021

Zignorowane wyzwanie demografii

Prognozy liczby ludności nie pozostawiają wątpliwości – do 2050 roku populacja Polski zmniejszy się o kilka milionów osób, a jedyną grupą wiekową, której liczebność wzrośnie, będzie grupa 65+. Według scenariusza bazowego ostatniej projekcji Eurostatu EUROPOP2019 w latach 2020-2050 liczebność Polek i Polaków zmaleje o blisko 4 miliony, jednocześnie zaś grupa osób w wieku 65+ wzrośnie o 3,3 mln. Oznacza to, że osoby starsze niż 65 lat będą stanowiły w 2050 roku ponad 30% populacji, w porównaniu z niecałymi 20%, jak jest dziś. Krótko mówiąc, będzie nas wyraźnie mniej i będzie wśród nas coraz więcej seniorów.

Tego trendu nie jest w stanie odwrócić kilka rozwiązań, które rząd szumnie nazwał Strategią Demograficzną 2040. Dlaczego? W Strategii zawarto przede wszystkim propozycje mające podnieść dzietność, a przywołana powyżej projekcja Eurostatu zakłada już stały wzrost dzietności w latach 2020-2050. Nie ma też pewności czy rządowe propozycje faktycznie przyniosą spodziewane rezultaty.

W Strategii zapisano, że zwiększenie dzietności kosztem wycofania się części kobiet z rynku pracy jest „inwestycją społeczną”. Tymczasem dane pokazują, że dzietność w Polsce rośnie od 2011 roku w grupie kobiet z wykształceniem wyższym, a od 2016 roku również wykształceniem ponadpodstawowym. Co więcej, kobiety aktywne zawodowo deklarują chęć posiadania dzieci niemal dwukrotnie częściej niż kobiety niepracujące. Drogą do zwiększenia dzietności nie jest zatem umożliwienie kobietom realizacji (jak to ujęto w Strategii) „preferencji na dom i rodzinę”, ale raczej ułatwienie godzenia aspiracji edukacyjnych i zawodowych z opieką nad dziećmi. Strategia zawiera też wyraźne preferencje dla rodziców dzieci urodzonych w związkach małżeńskich. Tymczasem liczba dzieci urodzonych w związkach pozamałżeńskich w Polsce systematycznie rośnie. W 1989 roku urodzenia w takich związkach stanowiły tylko 5,8% ogółu urodzeń, w roku 2020 już 26,4%. Rozwiązania proponowane w Strategii nie uwzględniają zatem wielu rzeczywistych czynników kształtujących decyzje prokreacyjne Polek i Polaków.

Co więcej, projekcja ludności przygotowana przez Eurostat może się okazać nadmiernie optymistyczna. Nie tylko ze względu na niepewny wzrost dzietności, ale również z uwagi na nierealne założenia dotyczące poprawy przeżywalności Polek i Polaków. Jak ocenia prof. Irena E. Kotowska w opracowaniu opublikowanym przez forumIdei, założenie o rosnącej przeżywalności jest nierealne, bowiem dane z przygotowanych jeszcze przed pandemią COVID-19 raportów OECD/European Observatory on Health Systems and Policies oraz Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego pokazują, że niewystarczające zasoby, nieadekwatne zarządzanie oraz zbyt niskie finansowanie sprawiają, iż polski system ochrony zdrowia nie jest już w stanie zaspokoić potrzeb zdrowotnych populacji. Większy niż założony w projekcji wzrost liczby zgonów w połączeniu z mniejszą dzietnością mogą sprawić, że w 2050 roku ubędzie nas więcej, niż wspomniane na wstępie 4 miliony.

Tak znaczący ubytek liczby ludności przy jednoczesnym utrzymywaniu się niekorzystnych proporcji między osobami młodymi i starszymi w populacji będzie miał daleko idące, negatywne konsekwencje nie tylko dla gospodarki czy systemu emerytalnego, ale również dla demokracji i spójności społecznej.

Malejąca liczebność najmłodszych kohort wiekowych sprawi, że nawet w przypadku większej mobilizacji przy urnach wyborczych szanse, że ich głos przeważy szalę na korzyść preferowanych przez większość z nich kandydatów czy programów, pozostaną niewielkie. Już teraz tak się dzieje. Jak pokazały wyliczenia portalu BiQData.pl, w wyborach prezydenckich z 2020 roku frekwencja wśród najmłodszych osób uprawnionych do głosowania wyniosła 63,7%. Ponad 2,1 mln z nich głosowało na Rafała Trzaskowskiego, a na Andrzeja Dudę ponad 1,2 mln.  Gdyby frekwencja w tej grupie wiekowej wyniosła tyle, co krajowa, czyli 68,18%, a w pozostałych była bez zmian, zwycięzcą nadal wygrałby z przewagą ponad pół miliona głosów. Malejący udział młodych osób w populacji sprawi, że dysproporcje między ich preferencjami, a rezultatami wyborów będą coraz większe.

Jeśli zatem młodzi obywatele i obywatelki pragną, by ich głos był lepiej słyszany na scenie politycznej, a ich interesy lepiej reprezentowane, muszą angażować się nie tylko poprzez oddanie głosu w wyborach, ale również przez rozmaite formy demokracji partycypacyjnej, deliberacyjnej i bezpośredniej. Problem w tym, że istniejące w obecnym systemie demokratycznym formy współdecydowania i współuczestnictwa, silniejsze na poziomie lokalnym, z trudem przebijają się na krajowej scenie politycznej i z rzadka wpływają na wyniki wyborów. Trwanie tego stanu rzeczy grozi jednak legitymizacji całego systemu demokratycznego, również systemu partyjnego. Jeśli głosy młodych ludzi będą regularnie „marnowane”, czyli oddawane na przegrywających kandydatów i programy, a uczestnictwo w różnych obywatelskich inicjatywach demokratycznych nie będzie przynosiło rezultatów, młodzi mogą stać się nie tylko krytyczni wobec takiej demokracji, z jaką mają dziś do czynienia, ale w ogóle zwątpić w demokrację jako ustrój.

Malejąca liczba młodych osób w ogóle polskiej populacji i rosnąca liczba osób starszych musi też w pewnym momencie doprowadzić do konfrontacji ich oczekiwań wobec polityk publicznych. Już teraz są one w znaczących punktach rozbieżne. Jak pokazały badania Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego nad stosunkiem Polek i Polaków zarówno do transferów socjalnych, jak i inwestycji w usługi publiczne, ponad jedna trzecia osób w wieku 18-24 lata uważa, że transfery na rzecz osób starszych są zbyt wysokie. W pozostałych grupach wiekowych uważa tak od kilku do kilkunastu procent badanych. Wraz ze wzrostem liczby osób starszych oraz skali ich potrzeb zdrowotnych wydatki na transfery i usługi kierowane do tej grupy będą musiały znacząco wzrosnąć. To zaś jeszcze bardziej wzmocni sprzeciw najmłodszych grup. Aby uniknąć poważnych zagrożeń, jakie taki konflikt stwarza dla spójności społecznej, konieczne są polityki publiczne oparte na zasadzie solidarności międzypokoleniowej, z których korzystałyby wszystkie grupy wiekowe.

Trendy demograficzne zmieniające strukturę polskiego społeczeństwa stanowią wyzwanie nie tylko dla finansów publicznych czy rynku pracy, ale dla demokracji i poczucia wspólnoty. Jak na razie decydenci skrzętnie wypierają te problemy, sprowadzając wyzwania demograficzne do kwestii podwyższenia dzietności i proponując w tym zakresie rozwiązania w dużej mierze oderwane od rzeczywistości. Najwyższy czas zacząć mówić o demografii poważnie, z pełną świadomością daleko idących negatywnych konsekwencji, jakie będzie miało ignorowanie diagnozowanych przez nią wyzwań.

10 września o godz. 14.00 zapraszamy na debatę online „Demokracja i demografia. Jak zarządzać zmianą demograficzną? w której udział wezmą: Tomasz Andrukiewicz (prezydent Ełku), Marta Jaroszewicz (Ośrodek Badań nad Migracjami UW), Irena E. Kotowska (Instytut Statystyki i Demografii SGH), Paweł Marczewski (forumIdei Fundacji Batorego), Marcel Andino Velez (Rodzinna Koordynacja Opieki Geriatrycznej „Młodszy Brat”). Prowadzenie: Mikołaj Cześnik (SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny, członek Zarządu Fundacji Batorego).

 

Paweł Marczewski – szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji Batorego.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj