Zandberg przesadza, mówiąc o zabetonowaniu sceny politycznej w Polsce i zaporowych progach dla nowych inicjatyw politycznych. Mniejsze i nowe ugrupowania – jeśli mają problem z regułami wyborów – to raczej ze stosunkowo wysokimi progami wejścia do parlamentu, ale nie z wymogami rejestracyjnymi.
Regulacje dotyczące rejestracji kandydatów w Polsce nie są szczególnie wymagające, jeśli weźmiemy pod uwagę, że powszechne wybory są wydarzeniem masowym i wymagają masowej mobilizacji zwolenników. Pamiętajmy, że wybory to nie jest spór think-tanków czy klubów towarzyskich. Wymagają dobrej organizacji, determinacji i aktywności zwolenników, wykraczającej poza postawienie krzyżyka w odpowiednim miejscu w dniu głosowania.
Po pierwsze, polskie prawo nie daje monopolu partiom politycznym na start w wyborach. Mogą w nich brać udział – i biorą – komitety wyborcze wyborców, zakładane często wyłącznie z myślą o wyborach, niepodlegające tym samym rygorom co partie polityczne. Taki status miał choćby ruch Pawła Kukiza, który formalnie nie jest partią, a w 2015 r. z powodzeniem startował jako komitet wyborczy wyborców. Korzystała z tego statusu również Platforma Obywatelska w 2001 r., kiedy jeszcze nie była partią i posługiwała się wręcz ostrą antypartyjną retoryką. Komitetów wyborczych wyborców jest też mnóstwo w wyborach samorządowych – w gminach wyraźnie dominują nad partiami.
Po drugie, liczby podpisów wymaganych do rejestracji list nie są wygórowane. Świadczy o tym choćby to, że wielu ugrupowaniom pozaparlamentarnym i niszowym kandydatom udaje się wziąć udział w wyborach i zarejestrować listy kandydatów w całym kraju. A także to, że w kolejnych wyborach parlamentarnych do Sejmu wchodziły nowe ugrupowania (Ruch Palikota, Kukiz ’15, Nowoczesna). W zbliżających się wyborach do PE ogólnopolski status uzyskały mniejsze listy: Konfederacja Korwin Braun Liroy Narodowcy, Kukiz’15, Wiosna Roberta Biedronia czy Lewica Razem. Były zapewne skuteczniejsze i lepiej zorganizowane niż Polska Fair Play.
Spójrzmy na konkrety. Kodeks Wyborczy określa wymagane liczby podpisów niezbędne do założenia komitetów wyborczych wyborców i rejestracji kandydatów w wyborach różnego typu – zestawione są poniżej:
Kandydatury |
Wymagana liczba podpisów wyborców |
Kandydat na Prezydenta RP |
100000 |
Lista kandydatów w wyborach do Sejmu |
5000 w okręgu,
Komitet staje się ogólnopolski gdy zarejestruje listy kandydatów co najmniej w połowie okręgów (tj. w 21 okręgach; oznacza to min. 105 tys. podpisów) |
Kandydat na senatora |
2000 w okręgu (JOWy) |
Lista kandydatów w wyborach do PE |
10000 w okręgu
Komitet staje się ogólnopolski, gdy zarejestruje listy kandydatów co najmniej w połowie okręgów (tj. w 7 okręgach; oznacza to min. 70 tys. podpisów) |
Lista kandydatów do rady gminy |
25 w okręgu – gminy do 20 tys. mieszkańców
150 w okręgu – gminy powyżej 20 tys. mieszkańców |
Lista kandydatów do rady powiatu |
200 w okręgu |
Lista kandydatów do sejmiku województwa |
300 w okręgu |
Kandydat na wójta, burmistrza, prezydenta miasta |
Zgłoszenia może dokonać komitet, który zarejestrował listy kandydatów do rady w co najmniej połowie okręgów w gminie; w wyborach przedterminowych wymagana liczba podpisów waha się od 150 do 3000 – w zależności od wielkości gminy |
Zwłaszcza w wyborach samorządowych wymagania dotyczące rejestracji list nie są wygórowane – lokalne i regionalne areny polityczne są zdecydowanie bardziej otwarte na nowe oddolne inicjatywy. Od tego nowe ugrupowania mogłyby zaczynać, choć nie robią tego często. Ugrupowanie ogólnopolskie musi przekonać ok. 100 tysięcy zwolenników i mieć struktury organizacyjne zdolne do zgromadzenia takiej liczby podpisów. Czy to dużo? Wystarczy przypomnieć, że w wyborach do PE w 2014 r. najsłabszy wynik, uprawniający do czterech mandatów, uzyskało Polskie Stronnictwo Ludowe zdobywając 480 tys. głosów. Najsłabszy wynik dający reprezentację w Sejmie w 2015 r. zapewniło PSL niecałe 780 tys. głosów.
Owszem, powinniśmy dyskutować o regułach subwencjonowania partii pozaparlamentarnych i o sposobach ograniczenia dysproporcjonalności wyborów poprzez obniżenie ustawowych i naturalnych progów wyborczych. Ale wymogi rejestracyjne nie są dramatyczną klauzulą zaporową ograniczającą pluralizm. W przypadku wyborów do Sejmu i do PE dają poczucie wyborcom, że ofertę składają organizacje zdeterminowane do działania politycznego i zdolne do masowej mobilizacji zwolenników.
Przy okazji tej dyskusji powraca po raz kolejny teza o zabetonowaniu polskiej sceny politycznej. Jest ona w moim przekonaniu przesadzona i traktuję ją raczej jako wyraz znużenia konfliktem PiS-PO i deficytami wewnątrzpartyjnej demokracji. Jeśli tak jest istotnie, to diagnozę trzeba sformułować precyzyjniej – nie chodzi o to, że polski system partyjny jest za mało otwarty i zbyt mało zmienny. Wystarczy przypomnieć, że przez lata ubolewaliśmy nad chwiejnością polskich wyborców i nad tym, że partie w kolejnych kadencjach Sejmu zmieniają się jak w kalejdoskopie, a wyborcy nie nadążają za zmianami konfiguracji politycznych.
Trwałość stronnictw, a także linii konfliktu i kooperacji pomiędzy nimi, umożliwia lepszą rozliczalność rządzących. Plagą słabych ugrupowań jest to, że rozpadają się w trakcie kadencji, tworząc odłamy, których elektorat trudno jednoznacznie wskazać. Takie słabe ugrupowania w sposób niezbyt przewidywalny (także dla swoich wyborców) wchodzą w porozumienia przy głosowaniach i trudno wskazać, czyje interesy reprezentują. Wyborcom trudno je rozliczyć, bo zwykle nie są w stanie dotrwać do kolejnych wyborów. Chyba najwymowniejszym anegdotycznym przykładem jest tu Sejm wybrany w 1991 r., a w szczególności Polska Partia Przyjaciół Piwa, z której z czasem wyodrębniła się frakcja Piwo Jasne, później działająca jako koło poselskie „Spolegliwość” (sic!). Gdy już zostało w nim tylko dwóch posłów, jeden z nich, 28-letni wówczas Krzysztof Ibisz, obwieścił z trybuny sejmowej, że koło stanie się Partią Emerytów i Rencistów „Nadzieja” i że będzie reprezentować interesy najstarszych obywateli.