• Szymon Ananicz
30.04.2020

UE wobec regresu demokracji w czasie pandemii

Dla państw Unii Europejskiej pandemia koronawirusa oznacza przede wszystkim kryzys zdrowia publicznego, groźbę zapaści gospodarczej oraz społecznej destabilizacji. Ale istnieje duże ryzyko, że z perspektywy lat okres pandemii zostanie również zapamiętany jako zły czas dla demokracji, praworządności i praw człowieka, a przez to i dla politycznej spoistości Unii. UE wkracza w kryzys słabo wyekwipowana do radzenia sobie z zagrożeniami dla tych wartości. Wieloletni, niepowstrzymywany dryf Węgier w stronę autorytaryzmu i systematyczne rozmontowywanie praworządności w Polsce przyspieszają, obnażając bezradność Unii.

W kolejnym tygodniu kwarantanny, podczas publicznego wydarzenia on-line, unijny komisarz odpowiedzialny za praworządność Didier Reynders oświadczył, że „weszliśmy w kryzys jako liberalne demokracje i musimy dołożyć starań, by wyjść z kryzysu jako liberalne demokracje”. Słowa komisarza nie były oznaką zaufania w stabilność systemów politycznych państw członkowskich, ale raczej wyrazem obaw, że pandemia może się przyczynić do wyraźnego obniżenia standardów demokracji i praworządności w UE. Wydarzenie, na którym padły te słowa, poświęcone było sytuacji na Węgrzech, gdzie rząd Wiktora Orbana wykorzystał stan nadzwyczajny do przyznania sobie możliwości sprawowania praktycznie bezterminowych rządów poprzez dekrety. Wprowadził też karę do ośmiu lat więzienia za łamanie kwarantanny (do ewentualnego zastosowania przeciw opozycji lub uczestnikom antyrządowych demonstracji), a także wyznaczył surowe grzywny za rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji o zagrożeniu epidemicznym (potencjalnie do uciszenia krytyków władzy).

Z punktu widzenia UE przypadek Polski jest nie mniej problematyczny. W trakcie kilku tygodni epidemii w Polsce doprowadzono do sytuacji, w której obok niezależnego wymiaru sprawiedliwości chyli się ku upadkowi kolejny kluczowy filar demokratycznego państwa prawa – wybory. Pod pretekstem obrony przed negatywnymi skutkami gospodarczymi pandemii władze wprowadziły szereg zapisów obniżających standardy obrony praw obywatelskich i praworządności, które nie dają się uzasadnić deklarowanym celem. Wprowadzono m.in. zmiany w ordynacji wyborczej, zdepenalizowano łapownictwo w wykonaniu funkcjonariuszy publicznych zaangażowanych w przeciwdziałanie epidemii, zaostrzono kary za stalking czy za zarażenie HIV. Zmiany te trudno uznać za konieczne czy proporcjonalne, nie są też ograniczone czasowo  (więcej przeczytać można w opiniach Komitetu Obrony Sprawiedliwości, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia). Na dodatek w fazę finałową wchodzi podporządkowanie Sądu Najwyższego partii rządzącej, a  władze i kontrolowane przez nie instytucje wymiaru sprawiedliwości otwarcie odmawiają stosowania się do decyzji unijnego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie systemu dyscyplinowania sędziów.

Negatywny wpływ epidemii na standardy demokratyczne można zaobserwować bodaj w każdym państwie UE. Niemal wszędzie toczą się dyskusje, czy wprowadzane ograniczenia praw i wolności obywatelskich są proporcjonalne i czy na pewno zostaną zniesione po ustaniu epidemii. Ale w kwestii demokracji i praworządności to Polska i Węgry budzą w Brukseli zdecydowanie najwięcej obaw.

Wprawdzie szereg deklaracji czołowych polityków unijnych może świadczyć o dużej wadze, którą przykładają do praw obywatelskich i demokracji w czasach pandemii, ale Unia wciąż nie dysponuje instrumentami, które skutecznie pomogłyby zawrócić państwa z kursu na autorytaryzm. W sensie prawnym i instytucjonalnym w Unii wciąż większą ochroną cieszy się zasada wzajemnego domniemania spełniania demokratycznych standardów państwa prawa między państwami członkowskimi, aniżeli wartości demokracji i praworządności. Ochrony przed łamaniem tych standardów nie daje póki co polityczna procedura z artykułu 7 TUE, stosowana bez większego skutku wobec Polski i Węgier.

W odniesieniu do Polski potencjalnie ważnym mechanizmem korygującym są procedury przeciwnaruszeniowe, mające na celu zabezpieczenie tzw. skutecznej ochrony sądowej, której niezbywalnym elementem są niezależne sądy. Ale zastosowanie tego instrumentu jest ograniczone do obszaru sądownictwa (tylko w tych aspektach działalności sądów, w których stosują prawo europejskie), a więc nie daje odpowiedzi na przypadki zamachu na instytucję wyborów, ograniczanie pluralizmu mediów i swobody wypowiedzi, czy innych kluczowych spraw dla demokracji i praworządności. Oprócz tego mechanizm ten działa bardzo wolno – o wiele wolniej niż krajowe władze zdeterminowane do poszerzania swojej władzy. Planowany przez Komisję Europejską regularny przegląd sytuacji praworządności we wszystkich państwach członkowskich może stać się instrumentem politycznego nacisku na niektóre rządy. Ale należy wątpić w perswazyjną moc komunikatów „Brukseli” w odniesieniu do Warszawy czy Budapesztu, o ile za oczywistymi diagnozami nie pójdą konkretne mechanizmy dyscyplinujące.

W tej sytuacji pomysł uzależnienia wypłat unijnych funduszy od praworządności zyskuje dodatkowe polityczne paliwo. Tym bardziej, że zapotrzebowanie na europejskie środki będzie rosnąć w miarę pogłębiania się recesji. Tak zwane kraje północy Unii – Holandia, Belgia, Dania, Szwecja, Finlandia (płatnicy do unijnego budżetu) – coraz częściej deklarują niechęć do subsydiowania państw, które z braku niezależnych instytucji kontrolnych nie dają rękojmi przejrzystego, uczciwego wykorzystania funduszy. Nie chcą też swoimi transferami żyrować rządów uznawanych za niedemokratyczne. Przyzwolenie na to będzie prawdopodobnie jeszcze mniejsze, jeśli spełniony zostanie plan powiększenia unijnego budżetu na cele przeciwdziałania kryzysowi gospodarczemu, co oznaczać będzie dla tych państw dodatkowe obciążenie finansowe.

Jednakże odnowione zainteresowanie mechanizmem „pieniądze za praworządność” nie znosi jego pierwotnych słabości. Nie opracowano bowiem dobrego sposobu, by zapewnić, że mechanizm ten na pewno uderzy we władze, a nie w obywateli. Na gruncie prawa trudno byłoby też dowieść, że budżet UE jest w danym kraju bezpośrednio zagrożony przez erozję praworządności. Nawet jeśli tak, to czy można precyzyjnie obliczyć zakres szkód i wyznaczyć proporcjonalną sankcję? Na te pytania trudno będzie dać przekonującą odpowiedź. Nieunikniona polityczna uznaniowość związana z takim mechanizmem zagrażałaby wiarygodności UE jako unii prawa, nawet jeśli główną przesłanką jego zastosowania byłaby chęć obrony praworządności. Do tego dochodzi następująca wątpliwość: deklarowanym celem i zarazem podstawą prawną tego mechanizmu jest troska o unijny budżet, a nie obrona rządów prawa. Praworządność ma być zatem chroniona nie ze względu na to, że jest ważna sama w sobie, ale dlatego, że ma znaczenie dla prawidłowego wydatkowania unijnych funduszy. Jest to rezultat trudności w znalezieniu odpowiedniej podstawy prawnej, która dałaby możliwość pełnej, kompleksowej odpowiedzi Unii na kryzys demokracji i praworządności bez uciekania się do wątpliwej prawniczej ekwilibrystyki.

Na słynne pytanie politologa Jana-Wernera Muellera „czy członkiem Unii Europejskiej może być dyktatura?” UE nie dała jeszcze jednoznacznej, przeczącej odpowiedzi. Główny ciężar obrony demokracji, wolności i praw w warunkach pandemii spoczywa więc głównie na obywatelach – jak zwykle.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj