Zełenski uzyskał niepewne obietnice wymiany jeńców oraz rozminowania terenów przyfrontowych, a także zawieszenia broni od końca roku. Szansa, że to się wydarzy jest dalece niepewna. „Urobek” tego spotkania daje więc prezydentowi Ukrainy możliwość ogłoszenia sukcesu. Trwałość tego sukcesu będzie jednak zależała od dobrej woli Rosji. Zważywszy, że sam Zełenski uczynił z kwestii pokoju centralną stawkę swojej prezydentury, taka sytuacja stawia go coraz bardziej w pozycji „zakładnika” Moskwy. Ta ostatnia będzie bowiem każdy kolejny krok w kierunku deeskalacji uzależniała od spełnienia jej postulatów.
Putin w odróżnieniu od Zełenskiego nie potrzebuje wykazywać się sukcesami w domu. Prezydent Rosji może grać i gra o stawkę długookresową. Jego cel pozostaje ciągle ten sam: z jednej strony dąży on do zniesienia unijnych sankcji, z drugiej do legitymizacji władzy swoich ludzi w „separatystycznych” regionach wschodniej Ukrainy.
W tym kontekście dwa zapisy wydanego po szczycie oświadczenia wydają się szczególnie niepokojące: „Strony wyrażają zainteresowanie uzgodnieniem w formacie normandzkim (Ukraina, Rosja, Francja, Niemcy) prawnych aspektów specjalnego statusu pewnych obszarów Regionów Donieckiego i Ługańskiego” oraz „uważają za potrzebne włączenie formuły Steinmeiera do prawa ukraińskiego”. Wspomniana formuła zakłada zaś przeprowadzenie wyborów w „separatystycznych” regionach bez oddania przez Rosję kontroli na ukraińską granicą.
W praktyce oznacza to kolejny (po porozumieniach mińskich) zapis potwierdzający akceptację przez Kijów wspólnego z Rosją ustalania ukraińskiego prawa w kwestiach kluczowych do rozwiązania konfliktu. To stawia Zełenskiego w bardzo niewygodnej sytuacji. Z jednej strony trudno sobie wyobrazić zgody w Ukrainie na takie prawne „ubezwłasnowolnienie”, z drugiej Rosja będzie się domagać swojego, równocześnie pokazując Francji i Niemcom, że to ona chce umowy realizować, a Ukraina jak zwykle nie.
Niestety wygląda na to, że Ukraina (nie po raz pierwszy) złapała się w pułapkę. Pod presją doraźnych potrzeb wewnętrznych podjęła zobowiązania, z których nie może się wywiązać. Pozostaje pytanie, dlaczego pod takim oświadczeniem podpisali się Merkel i Macron? Tutaj odpowiedź wydaje się jasna. To sygnał, że kraje te nie chcą już dochodzić do słusznych rozwiązań, zgodnych z regułami prawa międzynarodowego w konflikcie rosyjsko-ukraińskim. Wystarczy im jakiekolwiek rozwiązanie, na które godzą się strony konfliktu.
Z punktu widzenia Berlina i Paryża taka strategia może wyglądać racjonalnie. Dla Polski, która jest niemym obserwatorem tych wydarzeń, zdecydowanie nie jest to dobra wiadomość. Zapisy de facto przyzwalające na ingerencję w wewnętrzne sprawy Ukrainy, a więc naszego europejskiego sąsiada, zawarte w dokumencie sygnowanym przez prezydentów dwóch największych krajów unijnych, są bowiem kolejnym krokiem na drodze do demontażu wspólnych zasad bezpieczeństwa na starym kontynencie.