Mimo pozytywnego stosunku do atomu niewiele osób w Polsce chce mieszkać obok elektrowni atomowych – na „nie” jest ponad 60 proc. badanych latem przez ARC Rynek i Opinia. Takie nastawienie utrzymuje się od lat, co CBOS w analizie własnych wieloletnich sondaży uznał nawet za jeden ze „stałych wskaźników poziomu obaw związanych z energetyką jądrową”. Obecne wydarzenia w Ukrainie takich obaw nie zmniejszą. Zaporoska elektrownia atomowa pod koniec lata była ostrzeliwana, nawet pomimo obecności na miejscu inspektorów Organizacji Narodów Zjednoczonych. Jednak Rosjanie nie uderzali w reaktory, bo zostały zaprojektowane tak, by przetrwać nawet katastrofę lotniczą. Nie kierowali również pocisków w składy odpadów atomowych, które takiej ochrony już nie mają. Zniszczyli za to ostatnią linię wysokiego napięcia, która dostarczała prąd do chłodzenia reaktorów. Zmusili tym samym pracowników elektrowni do korzystania z linii rezerwowej o niskim napięciu, a potem do kompletnego wyłączenia reaktorów, wokół których nadal toczą się walki. Było to działanie celowe, prowadzące do paraliżu życia w regionie i do zwiększenia przewidywanych powojennych kosztów odbudowy Ukrainy. Wpisało się ono też w groźbę Putina, którą wyartykułował kilka dni temu, o niszczeniu ukraińskiej infrastruktury krytycznej.
Polacy odczuwają również wojenne reperkusje dotykające unijną energetykę. Powszechne zrozumienie, jak ważne jest uniezależnienie się energetyczne od Rosji i lęk przed wysokimi cenami energii wiązane jest z wysokim poparciem dla elektrowni atomowej w Polsce (64 proc. za ARC Rynek i Opinia). Działania Putina mogą być równie mocnym argumentem za zmianą polityki energetycznej, co unijne cele klimatyczne oraz analizy naukowe postępującej katastrofy klimatycznej. „Dodatkowo w Polsce słabnie pamięć o katastrofie w Czarnobylu i zmienia się postrzeganie tej katastrofy, która dla wielu przez lata była czynnikiem zniechęcającym do energetyki atomowej” – ocenia w komentarzu do badania dr Adam Czarnecki z ARC Rynek i Opinia.
Jednak nastawienie proatomowe nie jest czymś nowym. W 2016 roku w badaniu CBOS za budową elektrowni atomowej było 61 proc. badanych (znaczącą różnicę widać za to w badaniach sprzed blisko dwóch dekad, w 2006 roku przeciwnych atomowi było 56 proc. obywateli). Zatem samo poparcie dla atomu utrzymuje się na podobnym poziomie od kilku lat, co oznacza, że nie jest ono powiązane wyłącznie z obecnym szantażem energetycznym Rosji. Chodzi tu także o powszechne zrozumienie, że konieczna jest rezygnacja z węgla jako wysokoemisyjnego źródła energii. Jest ono niezmiennie obecne w sondażach opinii z kilku ostatnich lat. Z nowych badań Centrum Badawczo-Rozwojowego Biostat, przeprowadzonych dla portalu regionalnego Śląski Biznes, wynika, że Polacy mimo wojny nadal chcą odejścia od węgla (54,9 proc. badanych). Różnią się tylko w oczekiwaniach, jak szybko i w jaki sposób ma się zmienić miks energetyczny. Popierają przejście na odnawialne źródła energii (21 proc.), albo OZE w miksie z atomem (również 21 proc.). 17,3 proc. Polaków opowiada się za utrzymaniem węgla do czasu uruchomienia w Polsce elektrowni atomowych.
Różnice w przekonaniach jak szybko i w jaki sposób odejść od węgla, mają niemałe znaczenie. Jednak More in Common w niedawnym badaniu świadomości klimatycznej Polaków uzyskał trochę inne wyniki, kiedy zapytano tylko o stosunek do atomu. Z opinią, że atom to źródło taniej i bezpiecznej energii zgodziło się 49 proc. badanych. Aż 35 proc. utrzymuje, że rozwój energii atomowej jest ryzykowny, bo koszty mogą się okazać zbyt duże i narazimy się na ryzyko katastrofy. Zatem z tych badań można wyciągnąć wniosek, że nawet osoby, które od lat deklarują w badaniach poparcie dla budowy elektrowni atomowych (64 proc. w 2022, 61 proc. w 2016), nadal mogą równocześnie obawiać się tego rozwiązania. To oznaczałoby, że ludziom potrzebny jest w Polsce powszechny dostęp do konkretnych informacji i realnych perspektyw na rozwój energetyki. Choć ten rodzaj energii może być wytwarzany bezpiecznie (gdy państwo działa stabilnie, a przemysł ma dobre warunki rozwoju), to obecnie w Polsce – ze względu na wewnętrzne i zewnętrzne czynniki – te warunki są trudne do spełnienia. Podobnie jest w innych krajach: działania wojenne, problemy ekonomiczne i kataklizmy powiązane z kryzysem klimatycznym zwiększają ryzyko dla nowych i funkcjonujących od dawna projektów atomowych.
Istotne jest też to, że w polskich badaniach poparcie dla energetyki jądrowej najwyższe jest wśród osób w wieku 45-65 lat, a najniższe wśród młodych (18-24 lata). Ma to niemałe znaczenie, jeżeli weźmiemy pod uwagę postrzeganie przewidywanej perspektywy czasowej dla czerpania prądu z energii atomowej. 9 proc. badanych przez More in Common zakłada, że to będzie tylko 5 lat. 25 proc. badanych typuje 10 lat i kolejne 25 proc. 20 lat. Realne kalkulacje pokazują, że włączenie w Polsce pierwszego dużego reaktora jądrowego to minimum 15 lat. Aby zmiana odpowiadała potrzebom energetycznym kraju (10 tys. MW dyspozycyjnych mocy wytwórczych do 2030 roku) musielibyśmy zainwestować 400 miliardów złotych w budowę dużych elektrowni atomowych. Małe reaktory jądrowe mogą pojawić się najwcześniej ok. roku 2060, tyle że na razie nie są powszechną technologią, a energia w nich produkowana jest o 30 proc. droższa niż ta z dużych jednostek. Nie ma pewności, czy będziemy mieć w Polsce na to środki.
Nie mówimy też powszechnie o problemach z przesyłem energii, które dotyczyłyby nie tylko energii atomowej, ale także odnawialnych źródeł energii. Miałoby więc znaczenie, gdybyśmy korzystali równocześnie z obu technologii. Nie mamy i przez najbliższe kilkanaście lat nie wybudujemy stabilnej infrastruktury przesyłowej biegnącej z północy na południe kraju. Co oznacza, że nawet jeżeli wybudujemy do 2030 planowane morskie farmy wiatrowe o mocy 6 tys. MW (zgodnie z Polityką energetyczną Polski do 2040), to nie będziemy mieli jak tej energii przesłać na południe, gdzie – ze względu na koncentrację przemysłu – znajduje się większość jej odbiorców. Według państwowej polityki w 2030 mamy osiągnąć co najmniej 23 proc. udziału OZE w wytwarzaniu energii elektrycznej, ale dopuszcza się w niej nadal 56 proc. udziału węgla. W Polsce rozwojowi energetyki odnawialnej na poziomie lokalnym przeszkadza również brak regulacji prawnych i trudności proceduralne dla firm. Może obecna sytuacja geopolityczna wymusi w tym aspekcie zmianę.
W Polsce toczy się oddolna rewolucja energetyczna, ludzie sami inwestują w instalacje fotowoltaiczne. Niestety, to nie wystarczy, by zagwarantować bezpieczeństwo energetyczne całego kraju. Prawdopodobnie nie uda nam się zapewnić 10 tys. MW wolnych mocy wytwórczych w ciągu 10 lat, co oznacza, że będziemy mierzyć się z problemami ze stabilną dostawą prądu.
Przemiana miksu energetycznego musi w Polsce nadal postępować. Powinniśmy prowadzić transformację społeczną rejonów górniczych i odchodzić od węgla, by utrzymać cele klimatyczne polityki unijnej i nie dopuścić do podniesienia globalnego ocieplenia powyżej 1,5 stopnia, choć cel, by do 2030 roku większość wykorzystywanej w kraju energii nie pochodziła z węgla, wydaje się trudny do osiągnięcia. Badania społeczne dotyczące atomu wskazują równocześnie na duże zainteresowanie bezpieczeństwem energetycznym w Polsce. Powinno to mieć przełożenie na rozmowy o tym, jak bardzo wielowątkowa jest obecna sytuacja i co w Polsce jest osiągalne. Ważne, by zainteresowanie atomem, rozwiązaniem tak odległym w czasie, nie zdominowało naprawdę palących zagadnień w debacie publicznej.
Urszula Schwarzenberg-Czerny – dziennikarka niezależna, przez wiele lat związana z tygodnikiem „Polityka”. Współpracuje z niemieckimi instytucjami w Polsce przy tematach związanych z kryzysem klimatycznym i z nowymi technologiami.