Pokusiłabym się o wnioski ogólne, zanim przejdę do odpowiedzi na pytanie, jakie reformy wydają mi się priorytetowe. Uderzyła mnie znaczące przesunięcie akcentów czy też zmiana języka w debacie publicznej w porównaniu z tym, jaki dominował jeszcze niedawno. Mówiliśmy głównie językiem z jednej strony ekonomicznym, z drugiej ustrojowo-prawnym. On oczywiście nadal jest obecny, ale uderza zmiana, która polega na zwróceniu większej uwagi na takie pojęcia jak dobro wspólne, spójność społeczna, solidarność, równy dostęp, wyrównywanie szans, wreszcie dialog społeczny. To przesunięcie i akcentowanie zagadnień, których hasłem wywoławczym są wymienione pojęcia, wydają mi się na tyle symptomatyczne, że świadczą o innym etapie myślenia o demokracji, a konkretnie o demokracji liberalnej. Okazało się, że nie wystarczy mówić o demokracji ani językiem czysto formalno-prawnym czy ustrojowym – aczkolwiek jest to ciągle niezbędne – ani tym bardziej nie wystarczy mówić w kategoriach rynkowych, milcząco utożsamiając liberalną demokrację z gospodarką rynkową, w każdym razie z jej polityczną nadbudową. Ta zmiana języka wiąże się, jak sądzę, ze świadomością zagrożeń, jakim demokracja liberalna stawia dziś czoła, a poniekąd nawet się pod nimi zaczyna uginać: zagrożenie populizmem i kryzysem klimatycznym czy ekologicznym.
W kontekście tych zagrożeń szczególnie ważne staje się społeczne zakorzenienie demokracji i odpowiedź nie tylko na społeczne potrzeby, ale też niepokoje. Zwrócenie uwagi na wymienione pojęcia świadczy o tym, że staramy się w pewien sposób zaradzić temu kryzysowi demokracji liberalnej poprzez urealnienie czy też społeczne zakorzenienie tego ustroju. Demokracja liberalna jest w gruncie rzeczy ustrojem paradoksalnym, który obejmuje sprzeczne elementy. Jest w niej komponent liberalny – z czym wiąże się zasada państwa prawa, praw człowieka, poszanowania swobód jednostkowych itd. – ale również komponent ludowy i suwerenistyczny, czyli to, co się wiąże z pojęciem woli ludu. W praktyce – z uznaniem interesów także tych grup społecznych, które mają słabą pozycję na rynku, które w naszych realiach nie były i nie są beneficjantami przemian ustrojowych. Którym, co za tym idzie, liberalny aspekt demokracji pozostał obojętny, a czasem wydawał się wprost wrogi jako sprzyjający głównie „liberalnym elitom”. Zwrócenie uwagi na te zagadnienia, których hasłem wywoławczym są pojęcia w rodzaju „dobro wspólne”, „spójność społeczna” czy „dialog społeczny”, wydaje się wyjściem naprzeciw temu paradoksowi demokracji, próbą jego zażegnania czy złagodzenia. Zrozumieliśmy, jak sądzę, że przeciwstawianie „państwa prawa” „państwu ludowemu” demokracji nie służy, że ostatecznie szkodzi także liberalizmowi, bo umacnia reakcję populistyczną i autorytarną.
Jakie reformy wydają się teraz najważniejsze? Wydaje mi się, że należy tutaj przyjąć logikę pragmatyczną, czyli uznać, że priorytetowe na krótką metę są problemy i związane z nimi postulaty zmian czy reform, które wiążą się z najbardziej bezpośrednimi zagrożeniami, a także te, które budzą największe społeczne niepokoje. Oko.press opublikowało niedawno sondaż dotyczący lęków Polaków. Były tam rzeczy kuriozalne i niepokojące, np. znaczna część młodych mężczyzn za wielkie zagrożenie uważa LGBT i gender, co świadczy najwyraźniej tyleż o frustracjach pewnych grup w związku z ogólnymi zmianami kulturowymi, ale nie bez związku z frustracją ekonomiczną, co o sukcesie ultrakonserwatywnej narracji podsuwanej przez obecną władzę w sojuszu z instytucjonalnym kościołem. Ale były też dane świadczące o lękach mało zideologizowanych. Znakomita większość respondentów, i to niezależnie od ich sytuacji materialnej, wykształcenia, miejsca zamieszkania, za jedne z najpoważniejszych problemów czy zagrożeń uznała możliwość totalnego pogorszenia się sytuacji w ochronie zdrowia. Bardzo duża część za poważny problem uznała również zagrożenia klimatyczne.
Potraktujmy to jako pewien trop. Faktycznie, obiektywna analiza wskazuje na to, że systemowi ochrony zdrowia w naszym kraju grozi zapaść, choćby w związku z dramatycznie niską liczbą lekarzy i pielęgniarek, no i oczywiście z permanentnym niedofinansowaniem. Jeśli to budzi realne społeczne niepokoje, to trzeba uznać, że reforma ochrony zdrowia należy do ścisłych priorytetów. Bardzo przekonujące wydają mi się propozycje, by ujednoznacznić kwestie odpowiedzialności za decyzje podejmowane w zakresie ochrony zdrowia, czyli powiązać dysponowanie funduszami z ponoszeniem realnej odpowiedzialności, co się wiąże z postulatem regionalizacji – aby województwa mogły dysponować funduszami, centralnie rozdzielanymi, zgodnie z określonym algorytmem, a nie zależnymi od zamożności konkretnego regionu. Postulat zmiany strukturalnej jest bardzo interesujący. Jest też postulat wyraźnego, wręcz skokowego zwiększenia nakładów, czyli sławetnej składki.
Idąc tropem wyznaczonym przez sondaż dotyczący niepokojów społecznych, bardzo pilne jest również podjęcie reform związanych z transformacją energetyczną, co ma ścisły związek z zagrożeniem klimatycznym. Transformacja energetyczna, jaką musimy przeprowadzić, wiąże się nie tylko z zobowiązaniami nakładanymi przez dyrektywy unijne i z wysokimi opłatami za emisję CO2, ale przede wszystkim wiąże się z obiektywnie, przez znakomitą większość naukowców zdiagnozowanym zagrożeniem rychłego pogorszenia się warunków życia na Ziemi. Chodzi i o dostępność wody, i o wszelkiego rodzaju możliwe klęski żywiołowe, które będą towarzyszyły zmianom klimatu. Wiele emocji budzi kwestia alternatywnego wobec węgla źródła energii. Nie została rozstrzygnięta kwestia, czy mamy, czy nie mamy decydować się na budowę elektrowni atomowej. Jak wiadomo, tutaj zdania są bardzo podzielone. Czy to mają być odnawialne źródła energii, tak zwana zielona energia – a więc przede wszystkim wiatr i słońce – czy także albo przede wszystkim atom. Pilną kwestią jest podjęcie otwartej i angażującej wielu ludzi debaty na ten temat. Do tej pory ta debata jest wprawdzie intensywna, ale ciągle niszowa. Tymczasem chodzi o kwestię strategiczną.
Jeśli chodzi o ustrój, podstawową kwestią jest przywrócenie praworządności, ale zarazem przeprowadzenie tego, co nazywa się ładnie odnową demokracji. Konieczna jest odnowa demokracji rozumianej jako system rządów prawa, chodzi jednak o to, aby to powiązać z aspiracjami i oczekiwaniami społecznymi, z programami zmierzającymi do podnoszenia jakości życia, spójności społecznej, solidarności, tworzenia inkluzywnej wspólnoty, realizacji dobra wspólnego itd. Inaczej mówiąc, należy zrobić wszystko, aby hasło „państwa prawnego” było postrzegane nie jako zarezerwowane dla debat formalnoprawnych i czysto ustrojowych, a dla tak zwanego przeciętnego obywatela abstrakcyjnych, tylko żeby to było rzeczywiście powiązane z odpowiedzią na konkretne, empiryczne potrzeby znacznych grup społecznych.
Ogólna opowieść, zwłaszcza po stronie liberalno-lewicowej, jest potrzebna, możliwa i w jakiejś mierze już powstaje. Najogólniejszym hasłem takiej opowieści mógłby być termin „zrównoważony rozwój”, który mimo iż nieco się spospolitował, nadal ma moim zdaniem potencjał do ukierunkowania debaty o tym, co trzeba zrobić, bo sama wieloznaczność tego pojęcia skłania do prób jego doprecyzowywania. Chodzi, jak wiadomo, o pojęcie wywodzące się z szeroko rozumianej tradycji myśli ekologicznej. Ale zostało ono przeniesione na grunt społeczny. „Zrównoważony rozwój” nie oznacza już tylko rozwoju respektującego przyrodę, nienaruszającego jakiejś równowagi ekologicznej; chodzi także o równoważenie potencjałów gospodarczych czy społecznych między różnymi regionami i grupami. W ramach zrównoważonego rozwoju promuje się nie tylko centra, ale również prowincje, lokalne ośrodki, małe miasta, wioski. To jest jedno z głównych propagandowych haseł obecnej ekipy rządzącej, ma ona jednak zasadniczy kłopot z jego realizacją poza poziomem haseł i dobrze byłoby pozbawić ją monopolu na jego wykorzystywanie, pokazując, jak dalece jej agresywna polityka i propaganda żadnemu zrównoważeniu nie służy.
W haśle zrównoważonego rozwoju kryje się również postulat równoważenia interesów pracodawców i pracobiorców, ludzi młodych i starych, wysoko kształconych i wykonawców prostych zawodów. To potencjalnie bardzo pojemne hasło, które może mieć odniesienie także do zasady równoważenia władz. Jeżeli mowa o podziale i zasadzie check&balance w odniesieniu do ustrojowego systemu władz, to w grę wchodzi przecież kwestia ich równowagi. I o tej równowadze, o sposobach jej efektywnego ustanowienia, trzeba dyskutować, wychodząc poza czołowe starcie państwa prawa i prawników z państwem arbitralnej woli politycznej. Wielogłowego, zróżnicowanego „suwerena” nie reprezentuje ani aktualna większość rządząca, ani samo niezależne sądownictwo. Władze ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza, choć odrębne, muszą ze sobą współpracować w taki sposób, aby ograniczać konflikty społeczne i polityczne zamiast je zaostrzać. Opracowanie reguł takiej współpracy, nie papierowych, lecz praktycznie efektywnych, jest potężnym wyzwaniem dla zwolenników „równowagi władz”, a więc i tego aspektu „zrównoważonego rozwoju”.
Wreszcie, przez zrównoważony rozwój można i należy rozumieć także równoważenie relacji między klasą polityczną i tak zwanym społeczeństwem obywatelskim, które w deklaracjach nieodmiennie zaprasza się do jakiejś partycypacji i udziału, ale tak naprawdę ten udział pozostaje szczątkowy i towarzyszą mu liczne frustracje. Demokracja liberalna jest ustrojem paradoksalnym także i dlatego, że z jednej strony krystalizuje się jako partyjna demokracja przedstawicielska, z drugiej wszelako strony zakłada możliwie masową partycypację obywatelską, która władzę partii i parlamentarnych przedstawicieli może, a nawet powinna podważać, a już co najmniej stale kontrolować. Parlamentarno-partyjny i ogólnoobywatelski wymiar demokracji w dużym stopniu zostały rozdzielone. Społeczeństwo obywatelskie jest w Polsce słabe, a w tej mierze, w jakiej jednak działa, ma mały wpływ na partie i parlamentarnych polityków. „Klasę polityczną” dość powszechnie postrzega się jako wyobcowaną i w zasadzie niechętną aktywności „zwykłych obywateli”, chyba że służy to akurat partyjnym interesom. Kryzys demokracji przedstawicielskiej, w której „przedstawiciele narodu” mają ograniczony kontakt ze społeczeństwem i ostatecznie reprezentują głównie własne interesy, jest niewątpliwie jednym z najpoważniejszych symptomów kryzysu demokracji liberalnej w ogóle. Relacje między partiami i politykami a organizacjami pozarządowymi, ruchami społecznymi, lokalnymi inicjatywami itd. niewątpliwie potrzebują dziś zrównoważenia.
W sumie chodzi o uspokojenie konfliktów, które w tej chwili nabrzmiały na wielu polach i które na poziomie makro przejawiają się globalnym konfliktem politycznym nie tylko w Polsce. Wydaje mi się, że hasło, a raczej idea zrównoważonego rozwoju, która domaga się każdorazowego doprecyzowania i interpretacji, mogłaby być zwornikiem nowej opowieści. Sama w sobie ta idea opowieści nie stanowi, ale można ją w opowieść rozwinąć. Ta opowieść polityczna czy ideologiczna powinna być nie tyle spójna, zwarta i obejmująca wszystkie aspekty życia, ile ukierunkowana na ogólny cel. Chodzi raczej o ukierunkowanie wyobraźni niż o dostarczanie gotowych, szczegółowych recept. O receptach czy szczegółowych rozwiązaniach trzeba będzie stale na nowo dyskutować.