Pierwszy projekt powołania Komisji został przedstawiony w maju 2023 r. Od razu wywołał burzliwą debatę społeczną i oburzenie wielu ekspertów. Ale i przy okazji szybkiej nowelizacji ustawy w kolejnym miesiącu emocje nie opadły. Wysuwane były argumenty prawne oraz polityczne. Zacznijmy od tych ostatnich.
Narzędzie agitacji wyborczej
Nikt, łącznie z pomysłodawcami tego podmiotu, nie miał i nie ma wątpliwości, że nie chodzi o żadne wyjaśnienie wpływów rosyjskich i tego jak polityka Kremla oddziaływała na decyzje polskich urzędników. Chodzi wyłącznie o spektakl, który miałby Polakom i Polkom obrzydzić Donalda Tuska i opozycję przed zaplanowanymi na październik wyborami parlamentarnymi. Prace Komisji miały być prowadzone równolegle do transmitowanego na antenie Telewizji Polskiej serialu dokumentalnego „Reset”, który w bardzo tendencyjny sposób prezentował rzekome uzależnienie Donalda Tuska od Władimira Putina – począwszy od tytułowego resetu w stosunkach z Rosją, polityce energetycznej dla niej korzystnej, czy wreszcie oddaniu tzw. śledztwa smoleńskiego w ręce Rosjan. Serial jest w zasadzie kwintesencją tych wszystkich narracji, które Prawo i Sprawiedliwość dystrybuowało wyjątkowo intensywnie od 2010 roku. Wcześniej, a szczególnie w latach 2005-2007 kiedy dzierżyło władzę w Polsce, jeszcze takie radykalne w ocenach nie było.
Uzależnienie od rosyjskiej ropy i gazu zaczęło się bowiem znacznie wcześniej, niż w 2007 roku, kiedy stery państwa przejął Donald Tusk i koalicja Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Przypomnijmy, że w 2006 roku ówczesny minister skarbu Wojciech Jasiński podpisał – jak zarzucała mu Najwyższa Izba Kontroli – umowę na przesył gazu z Rosji w ciągu jednego dnia od jej otrzymania, bez głębszej analizy treści. Nie dziwi wobec tego, że to samo Prawo i Sprawiedliwość w 2023 roku zdecydowało, że prace Komisji będą dotyczyły tylko tego co działo się po 2007 roku, a więc po utracie władzy przez środowisko Jarosława Kaczyńskiego.
Naiwnym jest myślenie, że objęcie działaniami Komisji również okresu obecnych rządów Zjednoczonej Prawicy jest wyrazem poszukiwania równowagi w podejściu różnych obozów politycznych do Rosji. Rządząca krajem od 2015 roku partia, w podawanych przez jej działaczy przekazach nie ma sobie nic do zarzucenia, a uwagę skupia na politykach opozycji i ich działaniach np. na arenie Parlamentu Europejskiego.
Nieprzypadkowy wybór momentu
Kolejnym argumentem, że w całej sprawie nie chodzi o faktyczne wyjaśnienie wpływów rosyjskich w Polsce jest to, że Prawo i Sprawiedliwość dysponuje (dosłownie) od 2015 roku prokuraturą i służbami specjalnymi. Nie były one do tej pory uruchomione, a jeżeli nawet podejmowały jakieś działania, to nie zakończyły się one publicznie dostępnymi efektami. Dziwić więc może, że dopiero w roku 2023 rozpoczęto zmasowaną akcję zarzucającą opozycyjnym politykom dalece idącą uległość wobec wschodniego sąsiada. Czekano aż do okresu wyborczego i pominięto wyspecjalizowane i powołane do badania podobnych przypadków służby. Wybrano model Komisji z quasi prokuratorskimi i sądowymi uprawnieniami, a jako argument podawano, że ten model pozwoli społeczeństwu na zapoznanie się ze szczegółami współpracy Donalda Tuska z Kremlem.
Propagandowy charakter Komisji potwierdza również wybór osób, które miałyby w niej zasiadać. W jej skład powołano m.in. Sławomira Cenckiewicza, autora wspomnianego serialu „Reset” zupełnie nieukrywającego swoich sympatii do obozu rządzącego, a antypatii do środowiska Donalda Tuska. Obok niego zasiądzie również, uważany za ważny element zaplecza intelektualnego PiS, Andrzej Zybertowicz.
Komisyjna wańka-wstańka
Jest wreszcie jeszcze jeden kontekst, który wskazuje na wyborczy cel działań Komisji. Gdy w maju pojawił się pierwszy projekt, politycy Zjednoczonej Prawicy przekonywali, że istnieje pilna potrzeba jej powołania, a zaproponowane ramy prawne są świetnie przygotowane i Komisja powinna zacząć działać jak najszybciej. Jak to często bywa, owe ramy prawne były przygotowane w sposób fatalny – znacznie wykraczając nawet ponad wątpliwą praktykę tworzenia prawa w latach 2015-2023. Ich autor, Krzysztof Szczucki, szef Rządowego Centrum Legislacji i aktywny działacz partyjny tak dalece wykroczył poza standardy, że eksperci, a następnie sam Prezydent nie zostawili na przepisach suchej nitki.
Mimo tego, że pierwotnie wybór członków Komisji miał nastąpić w czerwcu, aż do końca sierpnia nic nie zapowiadało, że tak się stanie. Wydawało się nawet, w oparciu o głosy przedstawicieli władz, że pomysł z Komisją został zawieszony na okres powyborczy. Wskazywano przy tym, że negatywne reakcje i konieczność zintensyfikowania działań wokół referendum sprawiły, że wyjaśnianie rosyjskich wpływów w tej formie nie jest już tak atrakcyjne dla osiągnięcia sukcesu wyborczego. Kalkulacje okazały się nietrafione, bo 30 sierpnia Sejm powołał przedstawionych przez Prawo i Sprawiedliwość członków i Komisja może rozpocząć prace. Ale nie wywoła już raczej takiego efektu jaki na początku zakładali jej twórcy. Sytuacja z opóźnieniem pracy Komisji udowodniła jednak, że w tle trwała polityczna kalkulacja, czy rzeczywiście „opłaca się” przeznaczać energię na ten odcinek kampanii wyborczej.
Komisja fikołków prawnych
Przyjęte rozwiązania stanowią obrazę standardów demokratycznego państwa prawa. Komisja jest organem administracji publicznej, której prace obsługuje Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Komisja będzie wydawać w konkluzji postępowania decyzje o tym, czy ktoś podejmował rozstrzygnięcia pod wpływem rosyjskim. Będzie też mogła stwierdzać nieważność decyzji wydanych z rosyjskiej inspiracji. Z uwagi na bardzo ogólne sformułowania nie ma żadnej pewności, jak faktycznie członkowie Komisji będą interpretować pojęcie „wpływu rosyjskiego”. Pozostaje więc ogromne pole do nadużyć i podejrzenie, że ich działanie będzie się opierało głównie na sympatiach politycznych. Ale sam fakt zarzucenia komuś w Polsce, że działał pod wpływem rosyjskim jest wystarczającą karą. Od której co prawda może odwołać się w osobliwej i pełnej błędów prawnych procedurze (apelacja od decyzji administracyjnej do sądu apelacyjnego, a następnie skarga kasacyjna do Sądu Najwyższego), ale takich łatek łatwo się nie odkleja.
Komisja będzie miała również wgląd w wiele tajnych materiałów, w tym będzie mogła wnioskować do służb i policji o szczegółowe informacje dotyczące komunikacji prowadzonej przez osoby podejrzewane o uleganie rosyjskim wpływom oraz zlecać przeszukania pomieszczeń zajmowanych przez te osoby.
Komisja łączy w sobie uprawnienia służb, prokuratury i wymiaru sprawiedliwości. Narusza tym samym zasady trójpodziału władz i kontroli nad organami administracji publicznej. Przepisy czynią też zadość potrzebie publicznego napiętnowania osoby stającej przed Komisją. Po nowelizacji przyjęto zasadę, że jej posiedzenia są jawne. Ale zachowano przepis wyraźnie przesądzający – zresztą też niezgodnie z Konstytucją – że wszelkie materiały, który były podstawą do wydania decyzji nie zostaną udostępnione w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Czyli dowiemy się, że ktoś działał pod wpływem Rosji, ale nie będziemy mogli tego zweryfikować na podstawie dokumentów źródłowych. To chyba najlepsza kwintesencja pomysłu na Komisję. Napiętnować i nie wnikać dlaczego. Idealny instrument w kampanii wyborczej.
Krzysztof Izdebski – prawnik, aktywista działający na rzecz przejrzystości życia publicznego. Ekspert forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego oraz Open Spending EU Coalition.