Na ścianie liceum, przy al. Jana Pawła II znalazł się portret Jacka Kuronia. Wszystko jest tu utrzymane w czerni i bieli. Wilhelm Sasnal wykorzystał zdjęcie autorstwa Tadeusza Zagoździńskiego. To twarz Kuronia najbardziej znana. To do takiego wizerunku działacza opozycyjnego, jednej z czołowych postaci Solidarności, a potem polityka w demokratycznej Polsce, zostaliśmy przyzwyczajeni. Jest jednak jeszcze jeden portret – namalowany na ścianie liceum od strony ul. Złotej. Tym razem za wzór posłużyła fotografia wykonana w 1965 roku w Sądzie Wojewódzkim dla m.st. Warszawy. Wtedy to z Karolem Modzelewskim był sądzony za napisanie „Listu otwartego do partii”. To portret w ujęciu na trzy-czwarte. Jacek Kuroń stoi samotny, jakby trochę bezradny, zaskoczony, że ktoś go fotografuje. Te dwa portrety – zestawione ze sobą – pokazują drogę, jaką przebył bohater muralu Wilhelma Sasnala, ale też dzieje kraju w ostatnim półwieczu.
Interesują cię nasze teksty? Wspomóż ich powstawanie >>> WSPIERAM
Murale od dawna przestały być alternatywą formą wypowiedzi publicznej, wyrazem sprzeciwu wobec treści dominujących w mainstreamie, chociaż nadal, jak prace Banksy’ego, potrafią wywoływać spory. Stały się nawet rodzajem sztuki oficjalnej, chętnie promowanej zwłaszcza przez władze samorządowe. Uznano je m.in. za jeden z elementów miasta mogących podnosić jego atrakcyjność – stąd pomysł organizacji rozmaitych festiwali sztuki ulicy i prace tworzone na publiczne zamówienie. Dostrzeżono też, że mogą zostać wykorzystywane do przekazywania znacznie poważniejszych treści, w tym dotyczących przeszłości.
Prekursorskie w Polsce były tu działania Muzeum Powstania Warszawskiego, które w latach 2000. w ramach projektu „Mur Sztuki” zamówiło u znanych artystów, m.in. Edwarda Dwurnika, grupy Twożywo i Wilhelma Sasnala malowidła na wewnętrzną stronę muru otaczającego gmach. Muzeum to było także nowatorskie w wykorzystaniu komiksu jako narzędzia opowieści o historii. Dziś już powszechna jest obecność w przestrzeni publicznej murali poświęconych przeszłości i upamiętniających ważne postacie, na przykład w 2013 roku Dariusz Paczkowski namalował portret Marka Edelmana na elewacji domu przy ul. Nowolipki 9b w Warszawie (po kilku latach nowa jego wersja powstała na budynku szkolnym przy Karmelickiej 26). Jednak stały się one narzędziem używanym przede wszystkim przez środowiska prawicowe czy konserwatywne – w ostatnich latach w wielu miejscach upamiętniono m.in. Żołnierzy Wyklętych.
Mural poświęcony Jackowi Kuroniowi znacząco wyróżnia się wśród innych podobnych powstałych w ostatnich latach. Znalazł się w samych centrum miasta, w lokalizacji, która zapewnia dziełu znaczną widoczność. O jego wykonanie poproszono wybitnego artystę, i jednego z najbardziej rozpoznawanych twórców w międzynarodowym obiegu – już to sprawia, że ta praca jest i będzie długo oglądana. Jest wreszcie bardzo przemyślana. Wilhelm Sasnal od lat tworzy prace będące istotnym głosem w polskich debatach o przeszłości. Dodatkowo udało się mu połączyć swój rozpoznawalny styl obrazów z formą muralu, co nie jest łatwe.
Jednak przede wszystkim mural poświęcony Jackowi Kuroniowi przypomina o tej części naszej przeszłości, która w ostatnich latach staje się coraz mniej obecna. Środowiska prawicowe od dawna wiele uwagi poświęcają rozmaitym formom upamiętnienia tradycji, która uznają za własną, a polityka rządu Zjednoczonej Prawicy znacząco wzmocniła te starania. Inaczej jest w przypadku środowisk liberalnych czy lewicowych, które jakby nie wierzyły w znaczenie (i możliwość uprawiania przez nich) polityki pamięci. Pojedyncze wydarzenia, jak niedawne odsłonięcie pomnika prof. Władysława Bartoszewskiego w Sopocie czy Stanisława „Agatona” Jankowskiego w Warszawie, nie przełamują tej prawicowej hegemonii.
Mural autorstwa Wilhelma Sasnala nie jest pomnikiem w dosłownym rozumieniu tego słowa, chociaż dzisiaj formuła pomnika została znacznie rozszerzona, a bardzo tradycyjne sposoby jego rozumienia jako figuratywnego przedstawienia, chociaż dominują w Polsce po 1989 roku, stają się coraz bardziej archaiczne. Jednak jest to forma upamiętnienia i jego powstanie można wpisać w obecne spory o to, kto jest, a kto powinien być upamiętniany; w tym konkretnym przypadku – w spór o ocenę polskiej transformacji, ocenę tego czasu oraz osób, które były zaangażowane w przemiany po 1989 roku. Powstanie muralu stało się już przedmiotem krytyki, co ciekawe – formułowanej przez osoby z lewicy, krytycznie oceniające poparcie Jacka Kuronia dla modelu przemian po 1989 roku.
W ostatniej dekadzie jesteśmy świadkami kolejnych wojen na pomniki oraz inne formy upamiętnień, a sprawa monumentu poświęconego ofiarom katastrofy smoleńskiej w stolicy była po 2010 roku jednym z najistotniejszych punktów politycznego sporu. Z kolei ustawa z 2016 roku o zakazie propagowania komunizmu lub innego systemu totalitarnego doprowadziła do usuwania ostatnich pomników i innych form upamiętnień (jak tablice) łączonych z komunistycznymi rządami, co w niektórych przypadkach wywołało lokalne konflikty. Nie można wreszcie nie wspomnieć o ostatnich wielkich sporach w Ameryce i Europie związanych z rozliczeniami z dziedzictwem rasizmu i niewolnictwa.
Pomniki oraz rozmaite inne formy upamiętnień „zaludniają” miasta i dominują w krajobrazie. Były i nadal bywają narzędziem kształtowania (a także narzucania) określonego modelu tożsamości wspólnoty, a przeszłość jest jednym z kluczowych narzędzi do jej kształtowania. Nieprzypadkowo to na pomnikach zamieszczano podczas niedawnych protestów antyrasistowskie hasła, a ostatnio kilka warszawskich upamiętnień stało się miejscem protestu przeciwko prześladowaniu osób LGBT+ w Polsce. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że u nas lewica widzi dziś pomniki jako miejsce demonstrowania poglądów, ale zapomniała o tym, że to przez własne pomniki się je demonstruje.
Upamiętnienia, wznoszenie lub usuwanie pomników nie jest aktem „niewinnym” czy „neutralnym”. Jak celnie zauważył przed laty artysta Artur Żmijewski w rozmowie z Jakubem Banasiakiem dla magazynu „Szum”, są one obiektami-symbolami organizującymi ideologicznie przestrzeń publiczną, a ich celem jest np. „formatowanie pamięci zbiorowej, często w sposób tendencyjny.” Ta szczególna funkcja sprawiła, że władze zawsze przywiązywały ogromną rolę do upamiętnień, a to, kto, w jaki sposób i przez kogo ma być w ten sposób uhonorowany niejednokrotnie bywało przedmiotem bardzo ostrych sporów. Przy czym w społeczeństwach demokratycznych powinno się to odbywać na drodze negocjacji ze społeczeństwem, a sama idea upamiętnienia zostać zaakceptowana przez różne, często pozostające ze sobą w sporze grupy obywateli.
Rok 1989 nie tylko zapoczątkował radykalną zmianę w polskiej przestrzeni publicznej – dziś nie zawsze się pamięta, że dość szybko zniknęły najbardziej emblematyczne upamiętniania doby PRL-u związane z systemem komunistycznym, ale też szybko pojawiły się pomniki i inne obiekty, zwłaszcza tablice pamiątkowe, poświęcone osobom czy wydarzeniom wypieranym lub marginalizowanym w latach 1945-1989. Istotnym elementem tej polityki pamięci stały się też nazwy ulic, a potem przyszły inne formy upamiętniania, jak m.in. murale.
Nastąpił też proces uspołecznia procesu upamiętnień, a władze publiczne w znacznej mierze wycofały się i oddały pole rozmaitym inicjatywom społecznym (jak komitety), stowarzyszeniom, fundacjom czy Kościołom i związkom wyznaniowym (objęcie władzy przez Zjednoczoną Prawicę jest istotną cezurą – to wówczas problem pamięci uznano za jeden z kluczowych). To na pewno przyczyniło się do pluralizacji przestrzeni publicznej, ale też prowadziło do marginalizacji postaw czy wydarzeń ważnych dla polskiej pamięci i tożsamości, które nie znalazły na tyle silnych „reprezentantów”, by odpowiednio zaistnieć w postaci upamiętnień. Jednak to wycofanie się władz publicznych miało też inne konsekwencje – nastąpiła swoista aksjologiczna i estetyczna anarchizacja przestrzeni publicznej. Tym ważniejsze jest dziś próby upamiętnień, który przywracają pomijana tę część historii, bez której nie sposób zrozumieć ani przeszłość Polski, ani też jej teraźniejszości.
fot. Piotr Kosiewski