USA zabija na terenie sojuszniczego Iraku, irańskiego dowódcę Kasema Solejmaniego (de facto drugą co do znaczenie osobę w państwie). Sęk w tym, że nie uprzedza o tym fakcie ani swoich sojuszników europejskich (których żołnierze stacjonują w Iraku), ani też irackich. W odpowiedzi Iran m.in. wychodzi z porozumienia nuklearnego podpisanego w 2015r. Niemcy i Francja wyciągają rękę do Rosji, aby wbrew Stanom Zjednoczonym (które jednostronnie wyszły z umowy w 2018) wspólnie działać na rzecz uratowania tego porozumienia.
W tym czasie Erdogan wraz z Putinem (w czasie wizyty rosyjskiego prezydenta w Turcji) wzywają do zawieszenia broni w Libii. Nie przeszkadza to Ankarze podjąć decyzję o wysłaniu do Libii wojsk w obronie rządu w Trypolisie, a Putinowi finansować około 2000 najemników z „prywatnej” armii zwanej „grupą Wagnera”, która wspiera atakującego libijski rząd generała Haftara. Po tym wszystkim Merkel jedzie bynajmniej nie do Waszyngtonu, ale do Moskwy, z Trumpem zaś przeprowadza tylko rozmowę telefoniczną. Zaprasza osobiście Putina na konferencję pokojową w Berlinie w sprawie Libii, mimo tego, iż Putin w żywe oczy wypiera się obecności rosyjskich wojsk w tym kraju.
To tylko mały wycinek ostatnich zmagań europejsko-amerykańsko-bliskowschodnich. Ten obrazek pokazuje jednak jak wygląda dzisiaj międzynarodowa gra.
Otóż przypomina ona wielowymiarowe szachy. Przy planszy siedzi kilku rozgrywających. Każdy z nich przesuwa swoje pionki równocześnie na kilku frontach. Nikt się o „zbicie pionka” drugiej strony nie obraża. Główna walka jest o to by być przy szachownicy, a nie na niej. Zwłaszcza, że bycie pionkiem amerykańskim wcale nie jest wiele milsze niż rosyjskim, o czym dobitnie przekonał się ostatnio Irak, a przedtem Kurdowie. Europa siedzi jeszcze przy szachownicy, ale z bardzo słabą armią i ewidentnie nie wie, w którą stronę grać. Niemcy i Francja grają sporo na siebie, ale zachowują przy tym ciągle symboliczne atrybuty UE (za plecami Merkel w czasie konferencji prasowej w Moskwie była także unijna flaga). Co istotne, wszyscy gracze uważają, żeby nie zbić drugiej stronie króla. Oznacza to, że pilnują by konflikt toczyć nie na terytorium przeciwnika, ale w krajach trzecich, które są za słabe, by oponować.
A gdzie w tym wszystkim jest Polska? Warszawa ostatnio została znokautowana przez Rosję historycznie. Nikt się za nami w Europie nie ujął, a Izrael podał wręcz ostentacyjnie rękę Putinowi. Nasza siła na ringu okazała się więc bardzo niewielka. Pokazaliśmy też raz jeszcze światu i Rosji, iż jesteśmy tak skłóceni wewnętrznie, że nawet w takiej sprawie nie potrafimy stanąć razem w obronie naszej ojczyzny. W tej sytuacji pozostaje nam się modlić, żeby szachy toczyły się jak najdalej od nas. By na froncie wschodnim sytuacja pozostawała jak najspokojniejsza. Aby broń Boże nikomu do głowy nie przyszło, że można się posłużyć naszym krajem jako kolejnym miejscem na szachownicy, gdzie wielcy mogą dokonać wymiany figur.