• Piotr Buras
12.11.2021

Kryzys migracyjny i przesuwanie granic

W kryzysie migracyjnym najwięcej mówi się o granicy wschodniej, jej obronie i umocnieniu. Ale dla przyszłości Polski nie mniej istotna będzie także inna granica, której przesuwanie się jest już widocznym skutkiem trwającego od trzech miesięcy napięcia. Chodzi o granicę etyczną oddzielającą obszar tego, co społecznie akceptowalne i uważane za przyzwoite, od sfery, która obejmuje działania w powszechnym mniemaniu godne potępienia i niegodziwe. Miejsce, w którym ta niewidoczna granica przebiega, wyznacza wartość fundamentalną dla współżycia społecznego. Stanowi ono kompas, bez którego skazani bylibyśmy na niebezpieczny dryf. Wiele wskazuje na to, że kryzys migracyjny staje się silnym katalizatorem takiego dryfu.

W warunkach zagrożenia bezpieczeństwa państwa, a zwłaszcza, kiedy towarzyszy mu retoryka wojenna i propaganda strachu, mówienie o wartościach moralnych bardzo szybko zaczyna uchodzić za przejaw słabości i naiwności. Gdy panuje wojna, nie ma miejsca na sentymenty, zaś obraz rzeczywistości staje się czarno-biały. Aktywiści niosący – w imię nie kwestionowanych dotąd wartości humanistycznych i chrześcijańskich – pomoc migrantom na granicy często uważani są za naiwnych pięknoduchów, zaś w bardziej drastycznych przypadkach za „użytecznych idiotów” Łukaszenki. Państwo wprost sankcjonuje takie podejście wprowadzając ograniczenia, a nawet kary za działania, które mieszczą się w niepisanym kanonie przyzwoitości wspólnoty demokratycznej. Coraz częściej słyszy się w mediach opinie takie jak ta, że „dalekie od zdrowego rozsądku paroksyzmy humanitaryzmu świadczą o upadku cywilizacji”. To, co uchodziło długo za największą zdobycz cywilizacji europejskiej (przede wszystkim w konsekwencji katastrofy drugiej wojny światowej) –  uznanie godności ludzkiej za wartość nadrzędną – pod wpływem nacisku politycznego wykorzystującego kilka tysięcy migrantów przedstawiane jest jako oznaka słabości i degeneracji. Taki przekaz płynie ze strony części autorytetów intelektualnych i – szerokim strumieniem – mediów publicznych i bliskich władzy.

Przesuwanie – częściej, niestety, świadome niż nie – granicy tego, co akceptowalne, dokonuje się także za pośrednictwem kreowania obrazu samych migrantów. Nie chodzi tylko o niesławną konferencję prasową ministrów Kamińskiego i Błaszczaka. Nie mniej istotne i nie mniej skuteczne jest negowanie fundamentalnego problemu moralnego, który jest sednem problemu na granicy. Mamy bowiem do czynienia z podwójnym kryzysem: kryzysem bezpieczeństwa i kryzysem humanitarnym. W tym pierwszym migranci występują w roli sprawców (atakują granicę), w tym drugim są ofiarami polityki Łukaszenki, który celowo i bezwzględnie wpędził ich w pułapkę bez wyjścia. Ale postrzeganie migrantów w tej podwójnej roli, dalece niejednoznacznej i w żadnym razie nie czarno-białej, uwidaczniałoby tylko piekielnie trudny dylemat moralny, przed którym stoimy. Nie można pozwolić na utratę kontroli nad granicą. Ale nie można także zgodzić się na to, by ludzie cierpieli i ginęli tuż przy tej granicy tylko dlatego, że chcą lepszego życia lub uciekają przed prześladowaniem w swoich krajach.

Coraz częściej w debacie publicznej wyjściem z tego dylematu – to prawda, że niezwykle dramatycznego – jest zaprzeczanie jego istnieniu. Straż Graniczna publikuje zdjęcia migrantów eskortowanych przez służby białoruskie, które mają świadczyć o celowym „współdziałaniu” jednych z drugimi. To, że zdesperowani migranci korzystają ze wskazówek Białorusinów, gdzie przekroczyć granicę, nie może chyba nikogo dziwić. Ale ten obraz – migranci jako gorliwi wykonawcy agresywnego planu Mińska wobec Polski i Unii – zdusić ma wątpliwości moralne, które musi mieć każdy, kto ma choć trochę wrażliwości i choć trochę rozumie skomplikowany charakter aktualnej sytuacji. O ile łatwiej i wygodniej jest przecież uznać i uwierzyć, że w przygranicznym lesie koczują cynicznie posługujący się własnymi dziećmi, zaopiekowani przez białoruskie służby, wspólnicy Łukaszenki. Dokładnie w ten sposób mówią o nich tak wpływowi uczestnicy debaty publicznej jak rzecznik Ministra-Koordynatora Służb Specjalnych Stanisław Żaryn czy były szef GROM Roman Polko.

Zdjęcie z siebie ciężaru etycznych rozterek może dać ułudę zwolnienia z odpowiedzialności za ich rozstrzygnięcie. Ale ostatecznie przed tą odpowiedzialnością nie uciekniemy, nawet jeśli uznać, że stoimy przed dylematem Antygony (choć jestem przekonany, że tak nie jest). Społeczny koszt wypierania tych widocznych jak na dłoni pytań i wątpliwości będzie tymczasem bardzo wysoki. Przyzwyczajanie się do takich zabiegów, deprecjonowanie ogólnoludzkich wartości  i dehumanizacja obcych w imię (pozornego) spokoju sumienia ma swoje konsekwencje. Jest nią przede wszystkim zmiana kategorii moralnych obowiązujących w całym społeczeństwie, tzn. w relacjach nie tylko wobec obcych, lecz także wśród nas samych. To zjawisko, które w wielokrotnie było opisywane przez historyków i psychologów społecznych.

Niemiecki autor Harald Welzer zanalizował je w głośnej książce „Sprawcy” poświęconej temu, jak „zwykli” Niemcy stawali się – krok po kroku – coraz bardziej zaangażowanymi i przekonanymi nazistami, a wreszcie zbrodniarzami. Jak to się stało, że porządni, nie przejawiający żadnych radykalnych poglądów ojcowie rodzin z końca republiki weimarskiej bywali kilkanaście lat później bezwzględnymi oprawcami w obozach koncentracyjnych? – pytał Welzer. Analizując losy bardzo wielu konkretnych osób doszedł do zaskakującego wniosku, że w większości przypadków jego bohaterowie zawsze postępowali w zgodnie ze swoimi przekonaniami moralnymi: zarówno wtedy kiedy stawali w obronie Żydów, którym ktoś w 1933 roku splunął na ulicy w twarz, jak i wtedy, kiedy dziesięć lat później sami wysyłali Żydów do gazu. Ani w pierwszym, ani w drugim wypadu nie mieli wątpliwości etycznych. To ich własne przekonania moralne – w niezauważalny dla nich, a dogłębny przecież sposób – zmieniły się przez te lata.

Ciche przesuwanie się granic tego, co w opinii społecznej dobre i moralne jest niezwykle poważnym i niebezpiecznym procesem. Dotyczy to zwłaszcza takich dramatycznych sytuacji kryzysowych, z jaką mamy dziś do czynienia. To dlatego tak ważne jest to, co w odruchu serca robią mieszkańcy regionu pogranicznego czy niezmordowani aktywiści niosący pomoc potrzebującym i apelujący do naszych sumień. Ich wielka rola i zasługa polega przede wszystkim na ratowaniu ludzkiego życia. Ale ich działanie podtrzymuje także nasz kompas etyczny w sytuacji, gdy grozi mu niezwykle niebezpieczna w skutkach dezorientacja.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj