Od początku Konferencji wiadomo było, że będzie miała burzliwy przebieg. Rozpoczęcie obrad opóźniło się ze względu na Turcję, która domagała się, by uznać ją za państwo rozwijające się, a nie rozwinięte. Definicja ma znaczenie, bo od niej zależy możliwość ubiegania się o pomoc zewnętrzną w walce ze zmianami klimatycznymi. Ta interwencja uświadomiła też, że kwestia twardego zobowiązania krajów rozwiniętych do finansowego wspierania państw o mniej zaawansowanych gospodarkach będzie jednym z decydujących tematów negocjacji.
Szczyt trwał rekordowo długo, przeciągnął się o ponad dobę, bo do ostatniej chwili negocjowano szczegóły. I tak na skutek oporu Brazylii wykreślono z Pakietu ustalenia dotyczące mechanizmów rynkowych umożliwiających handel redukcjami emisji gazów cieplarnianych. Sprawa wróci podczas kolejnych negocjacji.
Nie udało się także, na skutek oporu Stanów Zjednoczonych, Rosji, Arabii Saudyjskiej i Kuwejtu, przyjąć treści Raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatycznych (IPCC) przygotowanego specjalnie na COP24 – raport przedstawia stan wiedzy naukowej o zmianach klimatycznych i możliwych ich konsekwencjach. Zawiera także rekomendacje wskazujące, że osiągnięcie strategicznego celu Porozumienia Paryskiego, czyli stabilizacji wzrostu temperatury atmosfery na poziomie 1,5 st. C powyżej epoki przedprzemysłowej, wymaga szybkich i radykalnych działań w skali świata, tj. redukcji emisji gazów cieplarnianych blisko o połowę do 2030 r. i całkowitą neutralność emisyjną w 2050 r.
Nic więc dziwnego, że zarówno naukowcy, jak i przedstawiciele organizacji społecznych skrytykowali Konferencję i jej uczestników za zbyt małe ambicje – deklarowane w tej chwili wielkości redukcji emisji gazów cieplarnianych wystarczą w najlepszym razie do tego, by zatrzymać wzrost temperatury na poziomie 3 st. C. I nie zmieni tego zamykanie oczu na naukową wiedzę w sytuacji, gdy jest ona politycznie niewygodna.
Niewątpliwie Pakiet Katowicki nie rozwiązuje problemu zmian klimatycznych i nie gwarantuje bezpiecznej przyszłości. Naukowcy podkreślają, że rośnie ryzyko „przestrzelenia” i uruchomienia sprzężeń zwrotnych w systemie klimatycznym, które spowodują jeszcze szybszy i niemożliwy już do powstrzymania wzrost temperatury. Zwracają także uwagę na fakt, że ze względu na charakterystykę cyklu węglowego, czyli trwałość obecności wyemitowanych gazów cieplarnianych, zwłaszcza dwutlenku węgla, kurczy się czas jaki pozostał na skuteczne działania.
To wszystko prawda, należy jednak pamiętać że międzynarodowy proces klimatyczny pod auspicjami ONZ został zainicjowany podczas Szczytu Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 r. Mimo bardzo konkretnego i technicznego celu, jakim jest zahamowanie globalnego ocieplenia od samego początku jest procesem politycznym, o którego dynamice decyduje polityka kształtowana w ramach państw narodowych. Kto miał wątpliwości stracił je właśnie w 1992 r. w Rio, po wystąpieniu zmarłego niedawno prezydenta Stanów Zjednoczonych George’a Busha, który oświadczył, że „amerykański styl życia nie podlega negocjacjom”.
Stanowisko Busha potwierdził w 2001 r. jego syn, George W. Bush, który rozpoczął pracę na stanowisku prezydenta USA od wycofania swojego kraju z Protokołu z Kioto, oczywiście motywowany interesem narodowym. Donald Trump wpisał się więc w uznaną tradycję, gdy w 2017 r. zapowiedział wycofanie Stanów Zjednoczonych z Porozumienia Paryskiego, a tuż przed Szczytem w Katowicach powtórzył, że nie wierzy w globalne ocieplenie i to co, mówią naukowcy.
Kto pamięta te momenty w historii, patrzy na efekt COP24 niemal jak na cud, bo jednak nie doszło do zasadniczej obstrukcji, jakiej można było spodziewać się choćby z publicznych wypowiedzi takich liderów, jak wspomniany Donald Trump czy nowowybrany prezydent Brazylii Jair Bolsonaro (Brazylia wycofała się z organizacji kolejnego Szczytu COP25).
W Katowicach zwyciężyła logika negocjacji wielostronnych, zgodnie z modelem wypracowanym w 2015 r. w Paryżu, a więc bez podziału świata na polityczne segmenty, tylko w uznaniu pełnej podmiotowości i odpowiedzialności wszystkich uczestników oraz zgodnie z zasadą współzależności. Okazało się, że w coraz bardziej politycznie rozchybotanym świecie Konwencja Klimatyczna ONZ jest platformą dyskusji prowadzących do realnych, nawet jeśli nie w pełni satysfakcjonujących rezultatów.
Obserwatorzy procesu klimatycznego pamiętają doskonale, ile kosztuje przelicytowanie stawek w grze, w której uczestniczy blisko 200 graczy. Pokazał to Szczyt COP15 w Kopenhadze w 2009 r., który miał wypracować nowe porozumienie na czas po kończącym żywot protokole z Kioto. Szczyt wypadł akurat w pełni kryzysu finansowego i wywołanych przezeń emocji geopolitycznych – Chiny, Indie, Brazylia wykorzystały okazję, by pokazać że rzeczywistość się zmieniła i nie zamierzają podporządkowywać się ambicjom formułowanym przez dotychczasowe, pogrążające się w kryzysie centrum świata.
Dziś sytuacja wydaje się jeszcze trudniejsza, niż była w 2009 r. – Unia Europejska i Wielka Brytania zajęte są Brexitem, Francja zmaga się ze społeczną rewoltą, Niemcy są w fazie sukcesji władzy, nie można zapominać o fali prawicowego populizmu i antyliberalnych rządach przejmujących kolejne stolice w Europie i na świecie. Mimo to udało się wypracować w Katowicach wspólne stanowisko.
Co z tego, skoro nie zapewnia ono ratunku przed apokalipsą? To prawda, należy jednak pamiętać, że o ile proces polityczny jest kluczowy dla osiągnięcia sukcesu, to jednak jego dynamika zależy od nastrojów społecznych. A te zmieniły się w ciągu ostatniej dekady zasadniczo i to praktycznie na całym świecie. Z jednej strony wzrosła świadomość zagrożeń ekologicznych i konsekwencji globalnego ocieplenia. Z drugiej jednak strony sygnały takie, jak protest „żółtych kamizelek” we Francji pokazują, że troska o klimat nie może oznaczać kolejnej neoliberalnej korekty polegającej na obciążeniu kosztami proekologicznej transformacji najbiedniejszych.
Nieoczekiwanie technokratyczny z założenia proces klimatyczny stał się okazją do odnowienia dyskursu politycznego w wymiarze międzynarodowym i na poziomie państw narodowych oraz nadania nowego sensu takim pojęciom, jak modernizacja, rozwój, sprawiedliwość społeczna. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że te nowe strumienie politycznej i społecznej energii doprowadzą do pozytywnego przełomu w sferze politycznej wcześniej, niż dojdzie do „przestrzelenia” ekologicznego.