Mimo widocznej tendencji spadkowej, danych tych nie można jednak interpretować jako jednoznacznego wskaźnika zmniejszającego się zainteresowanie migracją zarobkową do Polski, co wynika z kilku czynników. Po pierwsze, w 2018 roku nastąpiła zmiana sytemu rejestracji oświadczeń, przez co trudno jest porównywać dane wcześniejsze. Po drugie, liczba zarejestrowanych oświadczeń nie równa się liczbie osób, które je uzyskały (w ubiegłym roku było to 1,1 mln cudzoziemców). Można natomiast konstatować, że nastąpiła stabilizacja trwającego od 2013 roku trendu ciągłego wzrostu napływu obywateli Ukrainy do Polski. Warto zastanowić się nad przyczynami i potencjalnymi konsekwencjami tego zjawiska.
Na początku warto zwrócić uwagę na nietrafne diagnozy. Polskie media rozpisują się o negatywnych konsekwencjach przyjęcia w grudniu ub. przez rząd i parlament niemiecki ustaw liberalizujących dotychczasowe zasady dopuszczenia cudzoziemców do rynku pracy. Ustawy te nie są skierowane do migrantów z Ukrainy (nie z myślą o nich były pisane) i w niewielkim stopniu pozwolą ukraińskim migrantom obecnie przebywającym w Polsce na wyjazd do Niemiec, nawet jeśli bardzo by tego chcieli. Ustawodawstwo jest bowiem skierowane do migrantów wykwalifikowanych (posiadających kwalifikacje zawodowe uznane lub zdobyte w Niemczech) i dobrze znających ten język. Takich zaś migrantów jest naprawdę niewielu wśród Ukraińców obecnie pracujących w Polsce. Oczywiście, niemieckie ustawy mogą w dłuższej perspektywie przyciągnąć ukraińskich specjalistów, którzy dotychczas nie myśleli o emigracji, lub też skłonić młodzież myślącą o wyjeździe do zdobycia kwalifikacji, które są poszukiwane na niemieckim rynku pracy.
Niewątpliwie wpływ na spadającą liczbę oświadczeń ma prostu wydajność administracji. Warto przypominać o kolejkach, przewlekłości procedur, ale też pamiętać, że zdolności administracyjne urzędów nie są z gumy i nie mogą rozciągać się w nieskończoność. Nie można zatem wykluczyć, że ciągle istnieje potencjalnie duża grupa obywateli Ukrainy, którzy po prostu stoją w kolejce by się zarejestrować.
Patrząc długoterminowo, trzeba pamiętać, że Ukraina znajduje się w bardzo złej sytuacji demograficznej, o wiele gorszej niż Polska. Ludności w wieku produkcyjnym ubywa bardzo szybko, a rynki pracy w zachodniej Ukrainie są w zasadzie wyeksploatowane. O ile liczba ludności Ukrainy po rozpadzie ZSRR wynosiła 51 mln, o tyle obecnie, po długoletniej masowej emigracji, po aneksji Krymu przez Rosję i po wybuchu wojny w Donbasie, oficjalnie podawana liczba ludności wynosi 42 miliony (nie licząc Krymu). Jednak biorąc pod uwagę, że Ukraina od wielu lat nie przeprowadzała spisu powszechnego, cenzus, który ją czeka w 2020 roku może przynieść jeszcze gorsze wieści.
Na koniec przyczyna, która jest poniekąd także konsekwencją dotychczasowej dynamiki oraz charakteru migracji z Ukrainy do Polski. Ukraińscy migranci uczestniczą w tym zjawisku już od wielu lat. Nawet jeśli wykonują prace niewymagające wysokich kwalifikacji, są już doświadczonymi migrantami. Coraz mniej chętnie sięgają po oświadczenia do pracy w rolnictwie, co dla nich po prostu oznacza krótkoterminową, słabo opłacaną pracę. Przenoszą się do tych sektorów, które mogą zaoferować lepsze zarobki i stabilniejsze warunki pracy. Szukają nowych krajów docelowych, choć nie są to na razie Niemcy. Wobec takich, bardziej „wybrednych” migrantów polityka stymulacji migracji krótkoterminowej może już nie wystarczyć. Będą potrzebne nowe narzędzia, takie jak możliwość osiedlenia się, prawo do łączenia rodzin, oferta integracyjna. Jak pokazują doświadczenia innych państw, jest to bardzo wymagająca i kompleksowa polityka, która wymaga szerokiego konsensusu społecznego. Taka polityka, choć kosztowna i żmudna, może się jednak opłacić. Przede wszystkim Polska nie będzie musiała uzależniać się od niepewnej i zależnej od chwilowej koniunktury migracji krótkoterminowej i będzie mogła spróbować stanąć w szranki w globalnej walce o migrantów wysoko wyspecjalizowanych.