Powszechne zagrożenie sanitarne, takie jak epidemia nowego patogenu, wprowadza faktyczny stan nadzwyczajny. Atmosfera strachu i niepewności zmienia relacje międzyludzkie i staje się legitymacją dla nadzwyczajnych działań władzy. To czas, kiedy budzi się Lewiatan, by zdecydowanymi działaniami ochronić ciało społeczne przed niebezpieczeństwem. „Jesteśmy na wojnie”, mówił Emmanuel Macron wprowadzając lockdown Francji. Jednocześnie wzywał do narodowej jedności, której symbolem stało się wspólne stanowisko żyjących prezydentów republiki.
Podobna wojenna retoryka zagościła w wielu krajach, a w ślad za nią poszły konkretne decyzje: zamknięcie granic, reżim epidemiczny, ograniczenie swobód poprzez reguły lockdownu. Z dnia na dzień podmiotem stało się państwo narodowe relegowane już przez wielu ponowoczesnych myślicieli na śmietnik historii. Sukcesy Chin w radzeniu sobie z kontrolą epidemii po początkowym blamażu skłoniły niejednego obserwatora do pytań, czy aby wobec współczesnych zagrożeń najlepszą odpowiedzią nie jest państwo nie tylko scentralizowane, ale i autorytarne?
Dynamika rozwoju pandemii szybko pokazała, że powrót XIX-wiecznej wyobraźni społeczno-politycznej wobec zagrożenia wybitnie XXI-wiecznego prowadzi na manowce. Francuzi przekonali się, że retoryczna wojenna mobilizacja nie jest w stanie ochronić nawet perły w koronie francuskiego systemu obronnego – lotniskowca Charles de Gaulle. Załoga tego naszpikowanego najnowocześniejszym uzbrojeniem okrętu padła ofiarą koronawirusa równie łatwo, jak pensjonariusze domów opieki nad seniorami. W centralnych magazynach rezerw strategicznych zabrakło środków ochrony, bo ktoś nie dopilnował zapasów.
Podobnie było w wielu innych krajach, błędy i nieporadność rządów centralnych przysłaniała atmosfera zagrożenia rosnąca wraz z nowymi statystykami zachorowań i zgonów. Jednocześnie okazało się, jak ważna dla skutecznego radzenia sobie ze skutkami epidemii jest mobilizacja na poziomie lokalnym, koordynowana przez struktury władzy lokalnej i samoorganizujące się społeczeństwo obywatelskie. Bohaterami mediów stali się gubernator stanu Nowy Jork Andrew Cuomo, mer Moskwy Sergiej Sobianin, mer Czerkas Anatolij Bondarenko.
Fala społecznych sympatii zaczęła odpływać od rządów centralnych do samorządowych władz lokalnych, co pokazały badania społeczne. We Francji w czasie pandemii zaufanie do merów poszybowało do poziomu ponad 70 proc., rząd mógł liczyć na tylko nieco ponad 30 proc. W Polsce cotygodniowe badania realizowane przez zespół pod kierownictwem Radosława Markowskiego z Uniwersytetu SWPS pokazały, że władze lokalne mogą liczyć na stały poziom oceny adekwatności działań wobec kryzysu – ok. 60 proc., podczas gdy ocena działań rządu zmniejszyła się do ok. 40 proc. Co ciekawe, Francuzów i Polaków łączy podobna, obejmująca ponad połowę społeczeństwa nieufność wobec oficjalnych informacji o kryzysie i pandemii.
Uważasz, że tematy, które poruszamy są ważne? Przekaż darowiznę na nasze działania >>> WPŁACAM
Poza Lewiatanem
Hierarchia więc czy sieć; zarządzanie scentralizowane czy zdecentralizowane? To źle sformułowana alternatywa. Nie uwzględnia bowiem innych aktorów, bez których nie sposób analizować przebiegu pandemii oraz sposobów, w jaki reagowaliśmy na nią w wymiarze indywidualnym i zbiorowym. Wymienię tylko kilku kluczowych świadomy niepełności listy.
Po pierwsze więc eksperci i naukowo ufundowana wiedza jako źródło legitymizacji działań rządów. Podczas pierwszych dni pandemii przypomniał o sobie nie tylko Lewiatan, ale także odzyskała zapomniany szacunek Nauka. Politycy i komentatorzy szybko uzupełnili wojenną retorykę wojny z koronawirusem językiem odwołującym się do matematycznych modeli epidemiologicznych, spłaszczanie krzywej, współczynnik R zagościły w mediach, a wraz z nimi czołowi epidemiolodzy.
Wydawało się, że sojusz Lewiatana z Nauką wzmacnia relegitymizację scentralizowanej władzy państwowej. Szybko jednak wyszło na jaw, że rację miał filozof i socjolog nauki Bruno Latour, który wiele lat temu pokazał, że nie istnieje Nauka, istnieją nauki. Szybko wyszło na jaw, że wobec nowego zagrożenia, jakim jest wirus SARS-CoV-2 nie istnieje wiedza pewna, a modele epidemiologiczne warte są tyle, ile warte są zasilające je dane. A dane dopiero są gromadzone, bo ich źródłem jest trwająca ciągle pandemia. Eksperci nie mogli więc zapewnić wiedzy pewnej, co najwyżej mogli dostarczać zracjonalizowanych przez odwołanie do metody naukowej argumentów, co z kolei pozwalało przekształcać niepewność w mierzalne ryzyko, na przykład w dane, o ile więcej osób umrze, jeśli nie spłaszczymy krzywej.
Ujawnienie się dyskursywności nauki i pola ekspertyzy w połączeniu z jego mediatyzacją spowodowało, że odbudowany pierwotnie autorytet dla ekspertów i naukowców spotkał się z reakcją zarówno polityków, jak i sporych odłamów społeczeństwa. Politycy zdobyli przekonanie, że decyzje muszą podejmować sami, a bardziej do ich prezentacji przydatni są doradcy od komunikacji, niż od epidemiologii. Charakterystyczny jest tu przypadek Wielkiej Brytanii, gdzie Boris Johnson bez żalu pożegnał się z epidemiologiem-gwiazdą Neilem Fergusonem, gdy ten podał się do dymisji w wyniku skandalu. Premier Johnson walczył jednak do upadłego o swego doradcę politycznego Dominica Cummingsa, złapanego na podobnym przewinieniu, co Ferguson.
Niemniej niepokojące od odwrotu polityków od naukowej ekspertyzy jest wzrost antynaukowych nastrojów społecznych. Analizy wykorzystujące modelowanie matematyczne ruchu opinii w sieciach komunikacyjnych pokazują, że największym problemem w przyszłej walce z wirusem, nawet gdy już będzie na niego szczepionka, stanie się narastający antyszczepionkowy opór. Czy jakikolwiek rząd zdecyduje się do obowiązkowe szczepienia? Ta pozornie techniczna kwestia jest kluczowym pytaniem o siłę państwa i rządu centralnego w dzisiejszych czasach.
Nie rozstrzygniemy go w tej chwili. Warto jednak dodać złożoności temu wyzwaniu. Mimo wszystkich zawiłości związanych ze statusem dyskursu eksperckiego i wiedzy naukowej w rządzeniu dziś, pandemia ujawniła niewątpliwie fundamentalną rolę międzynarodowej koordynacji zarządzania wiedzą. Modele epidemiologiczne stosowane w Europie zasilały dane pochodzące z Chin, które wcześniej przeszły kryzys. W analizowaniu tych danych pomagały superkomputery oraz systemy sztucznej inteligencji chińskich platform internetowych. Rządy centralne, nawet jeśli odwołały się do najbardziej tradycyjnej prerogatywy państwa narodowego – przywrócenia kontroli granic fizycznych, musiały jednak być otwarte na współpracę międzynarodową w ramach międzynarodówki wiedzy koordynowanej m.in. przez takie ciała, jak Światowa Organizacja Zdrowia.
Dorzućmy jeszcze jeden ważny element łamigłówki. Wiedzieliśmy o nim przed pandemią, zrozumieliśmy w trakcie kryzysu. Lockdown oznaczał konieczność pracy i nauki na odległość. Nie byłyby one możliwe bez globalnych platform komunikacyjnych. Próby uruchomienia lokalnych, administrowanych przez władze platform edukacyjnych skończyły się fiaskiem, żadne z państw nie było gotowe do masowego przejścia na zdalne nauczanie. Dopiero wykorzystanie rozwiązań Microsoftu, Google, Facebooka i innych korporacji umożliwiło uruchomienie procesu. Ten fakt pokazał, jak ograniczona jest realna sprawczość agend państwa. Szybko też wyszło na jaw, jak iluzoryczne jest pojęcie państwowej suwerenności.
Wyzwanie rozmrażania
Pierwszy etap zarządzania kryzysem epidemicznym był relatywnie prosty, bo polegał na zdecydowanym wprowadzeniu reżimu zamknięcia i „spłaszczania krzywej” rozwoju epidemii. O wiele większym wyzwaniem jest przeprowadzenie procesu „rozmrażania” i kontroli społecznej w warunkach ciągle istniejącego zagrożenia powrotu epidemii. Kluczowe jest w tym przypadku monitorowanie kontaktów społecznych i identyfikacja ewentualnych ognisk zakażeń. Narzędziem znakomicie ułatwiającym to zadanie jest wykorzystanie smartfonów i odpowiednich aplikacji. Co jednak oznacza konieczność współpracy z właścicielami systemów operacyjnych, czyli de facto dwiema firmami: Apple i Google. A te narzuciły własne reguły korzystania z ich platform i gromadzenia danych. Koncepcja suwerenności państw narodowych ograniczonych granicami terytorialnymi okazała się zupełnie niekompatybilna ze zdeterytorializowaną suwerennością zglobalizowanego kapitału.
Czas na wnioski i próbę syntezy. By wyjść z posługiwania się nieadekwatnymi alternatywami typu hierarchia czy sieć należy rozpocząć od przyjęcia głównej lekcji pandemii. Unaoczniła ona to, co konceptualizowali już tacy badacze współczesności, jak Manuel Castells. Przemiany społeczno-gospodarczo-technologiczne ostatnich dekad doprowadziły do przekształcenia przestrzeni społecznej. Przestrzeń ta oderwała się od terytoriów, ludzkie i społecznie działanie nie odbywa się już w kartezjańskiej przestrzeni trójwymiarowej, tylko w wielowymiarowej przestrzeni hybrydowej, którą wypełniają miejsca i strumienie bitów. Instytucje państwa nowoczesnego projektowane dla innej przestrzeni społecznej są coraz mniej adekwatne, bo nie dysponują instrumentami realnego oddziaływania na te wymiary i aspekty przestrzeni społecznej, które wymykają się logice terytorialnej.
W efekcie powstaje wieloskalarny układ relacji między różnymi aktorami mającymi moc oddziaływania na rzeczywistość w zależności od skali i miejsca działania. Państwo narodowe jest ciągle ważnym, choć już tylko jednym z aktorów współczesnej hybrydowej przestrzeni społecznej. W przestrzeni tej nie można rządzić, można w niej jedynie współrządzić uznając, że w zależności od skali sprawczość i podmiotowość pojedynczych jednostek jest nie mniej ważna dla całości systemu, niż sprawczość państw lub organizacji międzynarodowych.