Niedawno wróciłem ze Sri Lanki. Tam percepcja rosyjskiej agresji na Ukrainę jest zupełnie inna, bez względu na to, z przedstawicielem jakiej partii się rozmawia. Przekonanie, że istnieje moralny obowiązek wspierania Zachodu przez kraje Południa, jest przefiltrowane przez całą historię kolonializmu oraz relacji gospodarczych, które nie bez racji są przez wiele ludzi z tych krajów postrzegane jako neokolonialne.
Jeśli Green Deal ma naprawdę działać, to obie strony muszą skorzystać i muszą być traktowane podmiotowo i partnersko. Musimy dogadać się ze związkami zawodowymi i przedstawić im konkretną ofertę. Podobnie jest ze światowym Południem. W raporcie mowa między innymi o transferze technologii jako rzeczy absolutnie koniecznej, jeśli tamte kraje nie mają powtarzać naszej ścieżki, a warunki tego transferu muszą być negocjowane politycznie. Chodzi o zawieszenia praw patentowych, o inwestycje czy o sposób traktowania krajów światowego Południa. Dla nich ważne jest, jak te relacje się ułożą – czy będą traktowani nie tylko jako odbiorcy pomocy i naszych technologii, ale także jako twórcy rozwiązań, które my możemy adaptować.
Jednym z najbardziej zatruwających środowisko przemysłów jest moda. Dla przeciętnego konsumenta, który chce sobie kupić ubranie, nie istnieje transparentny system sprawdzenia czy produkt został wyprodukowane ekologicznie i z poszanowaniem pracowników. Na Sri Lance miałem okazję rozmawiać z Ajai Vir Singhem, prekursorem systemu promocji odpowiedzialnej społecznie i ekologicznie mody, który chce wprowadzić go też na rynek europejski. Takich rozwiązań jest na światowym Południu wiele.
Polska może tam odegrać istotną rolę, bo nie jesteśmy postrzegani jako kraj kolonialny. Na globalnym Południu Ryszard Kapuściński kojarzony jest jako człowiek, który mówił ich głosem. Dzisiaj „Kapuściński z teczką biznesmena” byłby dobrą ofertą, ważnym polskim zasobem w krajach, które siedzą okrakiem na rywalizacji bloku chińsko-rosyjskiego z blokiem zachodnim. To jest w naszym narodowym interesie.
Nie chcę rozwijać szczegółowej dyskusji o regionach węglowych. W Polsce cierpimy na „śląskocentryzm”, tymczasem na przykład Bełchatów jest w trudnej sytuacji jako monokultura. Wielkopolska Wschodnia zrobiła bardzo dużo, świetna praca na miejscu, w terenie, ale tam jest znacznie wyższy poziom bezrobocia niż na Górnym Śląsku. Na Śląsku jest mocna baza przemysłowa, a i na tam nie lekceważyłbym pewnych zagrożeń. Miałem przyjemność pomóc kolegom ze Związku Zawodowego Górników „Makoszowy” organizować ich ostatnią Barbórkę, w zamkniętej bezplanowo i bez ostrzeżenia przez rząd kopalni. To superważne dla śląskiej tożsamości, nie bez przyczyny był tam jeden z najważniejszych współczesnych polskich pisarzy, piszący też po śląsku Szczepan Twardoch, którego dziadek w tej kopalni zginął, a ojciec pracował tam całe życie. Nie chodzi tylko o to – na co zwracał uwagę Twardoch – czy będą tam pieniądze, ale o to, czy pracownicy będą się czuli godnie i podmiotowo.
Przechodzę do krytycznej, ale ważnej uwagi pod adresem raportu. Mam przyjaciół, którzy głosują nie tylko na konserwatystów, ale na radykalną prawicę. Uważam, że społeczny sprzeciw jest bardzo niedoszacowany. Jeśli głosujący na Konfederację usłyszeliby o przejściu od posiadania do użytkowania – o którym wiele pisze się w raporcie – to zadaliby zasadne pytanie: „Dobrze, a kto będzie posiadał te rzeczy, które ja wypożyczam?” To jest duża krytyka pod adresem Jeremy’ego Rifkina. Przykładem jest serwis Spotify: ile dostają z tego artyści, a ile Spotify? Podobnie Uber jest otoczony „glorią współdzielenia”: „Nie muszę mieć samochodu, wynajmę sobie Ubera”. Tymczasem jak wygląda sytuacja pracownika Ubera?
Znaleźliśmy się w czasach kryzysu. Nie mówię o osobach, które mają szesnaście mieszkań. Jeśli ktoś w Polsce ma mieszkanie na własność, to jest to jeden z ostatnich zasobów, który go chroni przed prekaryzacją i byciem posłusznym wobec szefa lub banku, gdy ten podnosi kolejne raty kredytu. Istnieje strach przed tym, co się nazywa Wielkim Resetem, odebraniem drobnej własności, kontrolą państwowo-korporacyjną.
I kontekście strachu przed zieloną technokracją autorom raportu trzeba zadać pytanie: jak wygląda enforcement mechanism, to znaczy: kto tego pilnuje? Jakie są sankcje? Jak wygląda polityczna kompozycja ciała wdrażającego te sankcje? Kto będzie strażnikiem, a kto będzie strażnikiem strażników? Jaka będzie społeczna kontrola wdrażania tych mechanizmów?
Nie lekceważyłbym roli państwa narodowego i roli już istniejących instytucji, jak chociażby wspomniane związki zawodowe, ale też ruchów protestu, branych naprawdę poważnie, nie po to, aby je ugłaskać obiecankami, tylko potraktować serio. W tej chwili widzimy protesty rolników w Holandii czy w Polsce. Wątpliwości rolników, którzy są wyrazicielami interesów mieszkańców prowincji, też trzeba brać poważnie. Moim zdaniem przed podobnym wyzwaniem mniej więcej w 1945 roku stała brytyjska Partia Pracy. Musiała zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, na tak zwanym home front, wzywając ludzi do wyrzeczeń w czasie wojny: jaką złożyć ofertę, aby powstało państwo dobrobytu? Po drugie: jak przejść od imperium do Commonwealth – Wspólnoty Narodów?
W przedstawionym raporcie można wskazać jeden element ze złożonej tradycji, która stała za sukcesem powojennej brytyjskiej Partii Pracy. To tradycja technokratyczna: potrzeba dobrego managementu, potrzeba, aby to było policzone. Ale Partii Pracy nie udałoby się gdyby nie miała w sobie też przeciwstawnej, antytechnokratycznej tradycji. Tradycja, której brakuje w raporcie – tradycji oddolnego samostanowienia, pilnującej ekspertów, pilnującej interesów „zwykłych ludzi”.
Tekst powstał w oparciu o głos w dyskusji podczas prezentacji raportu „International System Change Compass: The Global Imp,ications of Achieving European Green Deal”, która odbyła się w Fundacji Batorego.
Mateusz Piotrowski – działacz społeczny i ekologiczny, współtwórca inicjatywy Pacjent Europa.