W kilka dni po ujawnieniu nagrania rozmowy Marka Chrzanowskiego z Leszkiem Czarneckim wciąż mamy więcej pytań niż odpowiedzi. Można zapytać:
- Czy jest kwestią przypadku, że tego samego dnia, 7 listopada br., gdy pełnomocnik Leszka Czarneckiego składa w Prokuraturze Krajowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez szefa KNF, w Sejmie grupa posłów Klubu PiS, podczas II czytania rządowego projektu ustawy o zmianie niektórych ustaw w związku ze wzmocnieniem nadzoru oraz ochrony inwestorów na rynku finansowym zgłasza poprawkę, która daje KNF możliwość przejęcia decyzją administracyjną banku przez inny bank?
- Czy jest związek pomiędzy publikacją zapisu nagrania rozmowy szefa KNF z właścicielem Idea Banku w Gazecie Wyborczej (13 listopada) i decyzją KNF z tego samego dnia o wpisaniu tego banku na tzw. listę ostrzeżeń?
- Jakie sprawy mieli do załatwienia Marek Chrzanowski i Leszek Czarnecki, udając się niemal bezpośrednio po odbyciu nagranej 28 marca br. rozmowy do prezesa NBP? Czy taka rozmowa, w tym składzie, w ogóle powinna się odbyć?
- Czy jest związek pomiędzy namawianiem (28 marca br.) Leszka Czarneckiego przez szefa KNF, aby zatrudnił mającego niewielkie doświadczenia w obsłudze instytucji bankowych prawnika z Częstochowy a faktem, że obecnie ów prawnik zasiada w radzie nadzorczej Plus Banku?
- Co działo się pomiędzy 28 marca, dniem odbycia inkryminowanej rozmowy, a 7 listopada, czyli dniem złożenia zawiadomienia do Prokuratury o jej treści?
- Dlaczego premier o sprawie dowiaduje się z publikacji prasowej, czyli po 6 dniach od złożenia zawiadomienia do prokuratury?
Uzyskanie odpowiedzi na te i wiele innych, ciągle pojawiających się pytań jest niezbędne do wyjaśnienia przyczyn i skutków tzw. afery szefa KNF.
Śledztwo w sprawie ewentualnego przekroczenia uprawnień przez szefa Komisji Nadzoru Finansowego prowadzi na polecenie Prokuratora Generalnego zamiejscowy wydział Prokuratury Krajowej w Katowicach. Ale jaką mamy pewność, że instytucja, na czele której stoi czynny polityk, będzie bezstronnie wyjaśniać wszystkie aspekty sprawy, w której głównym podejrzanym jest osoba powołana na szefa KNF przez premiera i w której pojawiają się nazwiska polityków obozu rządzącego?
Rząd PO/PSL wydzielił w 2010 roku prokuraturę ze struktury rządowej i postawił na jej czele Prokuratora Generalnego niebędącego politykiem, lecz sędzią. Ówczesny rząd tłumaczył te zmiany koniecznością uniezależnienia tego organu ścigania i ochrony państwa od wpływów politycznych. Niestety rządzący wówczas politycy nie byli konsekwentni i nie dokończyli potrzebnej reformy. Nadając szeroką niezależność prokuratorom prowadzącym postępowania nie zadbali jednocześnie, by dać Prokuratorowi Generalnemu skuteczne instrumenty nadzoru nad nimi. Rezultaty tego zaniechania obserwowaliśmy w trakcie prac komisji śledczej do sprawy zbadania przyczyn tzw. afery Amber Gold. Były Prokurator Generalny mówił o swojej niekomfortowej sytuacji, gdy odpowiadał za błędy prokuratorów, a nie miał możliwości wpływania na poszczególne śledztwa.
Po wygranych trzy lata temu wyborach PiS nie dokończył reformy, lecz ją cofnął. Podporządkowana politykom prokuratura nie daje nadziei na szybkie i rzetelne wyjaśnienie wszystkich aspektów sprawy, w którą zamieszani są politycy obozu rządzącego.
Skoro mamy taką sytuację, to może najwłaściwszym byłoby powołanie w Sejmie komisji śledczej? Ale i to rozwiązanie z kilku powodów nie rokuje sukcesu. Po pierwsze komisję taką musi powołać większość sejmowa, a takiej woli politycznej nie widać. Po drugie komisje śledcze kończą pracę wraz z końcem kadencji, a ta upływa za niespełna rok. To bardzo mało czasu na rzetelną pracę, zwłaszcza, że przez cały nadchodzący rok będą toczyły się kolejne kampanie wyborcze. Wreszcie po trzecie zgodnie z ustawą o komisji śledczej jej skład „powinien odzwierciedlać reprezentację w Sejmie klubów i kół poselskich mających swoich przedstawicieli w Konwencie Seniorów, odpowiednio do jej liczebności” – co oznacza, że w komisji śledczej większość posłów, w tym jej przewodniczący, będzie reprezentować polityczne zaplecze rządu.
Afera KNF nie jest pierwszą odsłaniającą brak narzędzi pozwalających polskiemu państwu przeprowadzić rzetelne śledztwo, w którego efekcie obywatele poznają prawdę, a winni zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Innym, nie mniej alarmującym przykładem jest afera podsłuchowa. Dotychczas nie wyjaśniono, czy i ewentualnie jakie powiązania z Rosją ma odpowiedzialny za nagrywanie polskich polityków Marek Falenta. Sprawa jest niezwykle poważna, gdyż zachodzi podejrzenie ingerencji zewnętrznej w proces wyborczy, a więc naruszenia suwerenności państwa polskiego. O Falencie wiadomo, że ma duże długi wobec podmiotów rosyjskich, za które w ogóle nie jest przez nie ścigany. Tymczasem prokuratura pozostaje na tę sprawę zupełnie głucha.
Dopóki prokuratura będzie podlegała zwierzchnictwu politycznemu, lub jak to było za poprzedniego rządu Prokurator Generalny nie będzie miał wystarczających narzędzi do sprawowania nadzoru na pracą prokuratorów prowadzących postępowania, a Sejm nie zacznie wykonywać jednego ze swoich konstytucyjnych zadań – sprawowania funkcji kontrolnej w stosunku do władzy wykonawczej – wyjaśnienie spraw takich jak tzw. afera podsłuchowa czy afera szefa KNF będzie niemożliwe. To zaś oznacza bezkarność sprawców, bezsilność obywateli i zakorzenianie się systemowej korupcji – i to nie tylko tej „wyhodowanej” w Polsce, ale także tej, która przychodzi do nas z zewnątrz, by ingerować w polskie życie publiczne.