• Jacek Haman
13.05.2020

Co z wyborami?

Co z wyborami prezydenckimi? Na razie wiem, że nie odbyły się one 10 maja, nie wiem natomiast, czy wynika z tego, że były nieważne. Jestem prawie pewien, że nie odbędą się w maju, a czy odbędą się w czerwcu lub lipcu – a jeśli tak, to jak – tego nie wiem zupełnie. W chwili, gdy piszę te słowa, w Sejmie procedowany jest kolejny projekt – jakie będą jego losy, ile razy się zmieni i co z niego wyniknie nie próbuję nawet przewidywać. Ale to, że nie wiemy jak będzie, nie oznacza, że nie mamy pewnego pojęcia o tym, jak powinno być.

Co należy zrobić, żeby wybory prezydenckie odbyły się w sposób bezpieczny i demokratyczny? Na to pytanie Zespół Ekspertów Wyborczych Fundacji Batorego starał się odpowiedzieć w swoim stanowisku ogłoszonym 4 maja, a więc w momencie, w którym perspektywa „wyborów pocztowych” 10, 17 lub 23 maja była jeszcze całkowicie realna. To, że głosowanie się jednak nie odbyło i nie odbędzie przez najbliższych kilka tygodni, to niewątpliwie krok naprzód, ale nie oznacza jeszcze rozwiązania problemu. Bomba, która tykała już bardzo głośno, została w ostatniej chwili rozbrojona, jeśli jednak w szybkim tempie nie zostaną znalezione nowe, akceptowalne rozwiązania, może się okazać, że ładunek nie został unieszkodliwiony, ale że jedynie przestawiono datę na zapalniku. Jeśli warunki brzegowe demokratycznych wyborów czasu epidemii, które wskazaliśmy w naszym opracowaniu, nie będą spełnione, to za kilka tygodni możemy znaleźć się w tym samym punkcie, w którym byliśmy tydzień temu.

Wydaje się, że jeśli wybory nie zostałyby wyraźnie przesunięte w czasie (o przynajmniej kilka, a być może kilkanaście miesięcy), tryb korespondencyjny musi być podstawowym trybem ich przeprowadzenia. Aby głosowanie korespondencyjne mogło być uznane za demokratyczne, z jednej strony muszą być przywrócone zasady jego realizacji uchylone specustawą z 6 kwietnia (a więc musi być organizowane przez PKW i niezależną administrację wyborczą, a nie administrację rządową, pakiet wyborczy musi być przesyłką rejestrowaną dostarczana na adres wskazany przez wyborcę itd.; pakiet zwrotny musi umożliwiać weryfikację osoby wyborcy mocniejszą, niż poprzez podanie łatwego do ustalenia dla innych osób numeru PESEL). Z drugiej jednak strony należy pamiętać, że dotychczasowe procedury głosowania korespondencyjnego dostosowane były do sytuacji, gdy było ono procedurą stosowaną na niewielką skalę – samo przywrócenie starych procedur zatem nie wystarczy, gdyż przy masowym stosowaniu mogą się one okazać za mało efektywne. Projekty nowej specustawy z  11/12 maja usuwają część wad specustawy starej (jeśli można tak nazwać ustawę, która w formalnie życie weszła niespełna tydzień temu, a faktycznie wcale) – na przykład przywracają zasadę wskazania przez wyborcę adresu dostarczenia pakietu – część z nich jednak pozostawiają (pakiet wciąż ma być wrzucany przez listonosza do skrzynki pocztowej).

Czy są to wady, które można by usunąć w toku dalszych prac parlamentarnych? Przy dużej dozie dobrej woli (która, niestety, od dawna jest towarem deficytowym), zarówno ze strony rządowej, jak i opozycji, być może byłoby to możliwe. Wymagałoby to jednak kilku znaczących ustępstw ze strony rządowej, a prawdopodobnie również ze strony opozycji. Po pierwsze, strona rządowa powinna pogodzić się z faktem, że przesunięcie wyborów o cztery czy sześć tygodni to za mało, by przygotować je w sposób właściwy, zwłaszcza, że problemem jest nie tylko sama organizacja głosowania, ale także możliwość prowadzenia normalnej kampanii wyborczej. Gdyby nawet w samym dniu głosowania sytuacja epidemiologiczna w Polsce była na tyle unormowana, że umożliwiałaby bezpieczne przeprowadzenie procedur głosowania i liczenia głosów, to wciąż pozostaje problemem to, co się dzieje w ciągu kilku tygodni przed wyborami – i chodzi mi nie tylko o kampanię wyborczą, ale również np. powoływanie komisji wyborczych. Co gorsza, wciąż nie wiadomo, w jakim kierunku będzie szła epidemia, a zatrzymanie maszyny wyborczej, raz uruchomionej, choć możliwe, wywołałoby kolejne wielkie zamieszanie.

Po drugie, strona rządowa musi zrezygnować z prób rozwiązywania problemu wyborów za pomocą doraźnych rozwiązań na granicy, lub – częściej – poza granicą norm konstytucyjnych i to nie tylko z tego (skądinąd wystarczającego) powodu, że konstytucji należy przestrzegać, ale dlatego, że okazują się one całkowicie nieefektywne. Jeśli ktokolwiek miał jeszcze wątpliwości co do zasadności wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, to fakt, że ogłoszone na 10 maja wybory jednak odbyć się nie mogły, stanowi bezpośredni dowód na niewystarczalność zwykłych środków ustawowych. Ogłoszenie stanu klęski nie rozwiąże automatycznie problemu wyborów – gdyby tylko do tego się ograniczyć, to ze sporym prawdopodobieństwem znajdziemy się w aktualnej sytuacji z powrotem, tyle że nie za kilka tygodni, ale za trzy miesiące. Nie stanie się tak jednak, jeśli czas ten zostanie spożytkowany na zastąpienie prawnej łataniny solidnym rozwiązaniem problemów stojących przed systemem wyborczym – a jednocześnie jest to jedyna prosta, konstytucyjnie dopuszczalna (a przy tym w pełni uzasadniona okolicznościami) metoda przesunięcia wyborów.

Po trzecie, strona rządowa musi być gotowa na to, by przy wypracowywaniu nowych rozwiązań realnie i lojalnie współpracować w tej sprawie z opozycją, a opozycja musi być na podjęcie takiej współpracy gotowa, pomimo, że punktowanie nieudolności strony rządowej i kibicowanie dość pewnej klęsce organizacyjnej przygotowywanych na chybcika wyborów jest dla niej postawą najprostszą i najwygodniejszą. Jeśli przyjąć, że zasadne byłoby przesuniecie wyborów nie o jeden czy trzy miesiące, ale o rok (jak niedawno proponowała PO), to raczej trudno by to osiągnąć bez zmiany Konstytucji (pomysły typu „rolowanie” przez rok stanu klęski żywiołowej wydają mi się jednak niekonstytucyjne). Między przesunięciem wyborów o rok, a przesunięciem ich o dwa lata (pierwotna propozycja Gowina) jest oczywiście różnica – ale nie są to aż tak radykalnie różne rozwiązania, by nie mogły być punktem wyjścia do poszukiwania rozwiązania kompromisowego, które wprawdzie nikogo w pełni nie zadowoli, będzie jednak lepsze od chaosu. Jeśli zaś wypracowana miała być metoda przeprowadzenia wyborów szybciej, to muszą za nią być gotowe wziąć odpowiedzialność wszystkie znaczące siły polityczne. W systemie wyborczym na czas epidemii na pewno konieczne będzie przyjęcie kompromisów między różnymi wartościami (np. większe otwarcie możliwości głosowania w lokalu wyborczym oznaczać będzie większe ryzyko zdrowotne, formy korespondencyjne wiążą się ze zwiększeniem ryzyka dla tajności itd.). Choć należy dążyć do wypracowania takich procedur, w których koszty tych kompromisów będą minimalne i akceptowalne, to całkowicie usunąć ich się nie da.  A to oznacza, że nawet rozwiązania względnie dobre, ale jednostronnie narzucone, będą kontestowane. Doświadczenie – zwłaszcza ostatnich miesięcy – pokazuje, że rozwiązania jednostronnie narzucane na ogół wcale dobre nie są.

Uważasz, że tematy, o których piszemy są ważne? Wesprzyj nasze działania darowizną >>> WPŁACAM

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj