Tymczasem do tanga trzeba dwojga. Ci, którym wydaje się, że piłka jest wyłącznie po stronie Wielkiej Brytanii, są w błędzie. To, które warianty okażą się możliwe, zależy także od decyzji unijnych przywódców. I nie są to decyzje proste, zaś ich konsekwencje będą dalekosiężne.
Dotychczasowa strategia Brukseli była dobrze przemyślana i konsekwentnie przeprowadzona. UE zagrała wobec Wielkiej Brytanii jak silne, sprawne, wykorzystujące swoje przewagi imperium. To niewątpliwie sukces. Ten sukces ma jednak swoje konsekwencje. Twarda linia Unii postawiła Londyn w sytuacji przerastającej wydolność polityczną tego kraju. I nie należy tego odczytywać jako obronę brytyjskich polityków. To po prostu stwierdzenie faktu. Warto go sobie uświadomić dzisiaj, kiedy Unia stoi przed kolejnymi decyzjami dotyczącymi Brexitu i dalszych relacji z UK.
Unia może kontynuować twardą politykę. W praktyce oznacza to obstawanie przy Brexicie już w najbliższy piątek, nawet gdyby Londyn chciał przedłużenia członkostwa. W sytuacji wyjścia z UE (z umową lub bez) „twarda opcja” zakładałaby egzekwowanie przez Unię swoich praw i wykorzystywanie przewag w budowaniu nowych post-członkowskich relacji z Londynem. Zyski z takiej strategii są oczywiste. Jej kosztem będzie jednak głębokie i najprawdopodobniej długotrwałe pęknięcie między Unią a Wielką Brytanią.
Takiego podziału można by próbować uniknąć, stosując opcję koncyliacyjną. Oznaczałaby ona akceptację czasowej obecności UK, bez jasnych perspektyw co do dalszych losów brexitowej epopei. Dopuszczałaby też niwelowanie konsekwencji Brexitu nie tylko dla UE, ale także dla Londynu. Łagodniejsza strategia niesie jednak ze sobą poważne ryzyka. Gdyby Wielka Brytania zdecydowała się na przeprowadzenie europejskich wyborów, mogłoby to oznaczać tymczasową obecność w Europarlamencie angielskich „brexitowców”. Łagodniejsze podejście do Londynu może też stać się sygnałem dla nacjonalistycznych sił w Europie, że wyjście z UE wcale nie jest takie kosztowne.
To nie jest łatwy wybór. Kluczowe decyzje będą musiały być podjęte już 10 kwietnia na szczycie przywódców UE w Brukseli. W istocie jest to wybór między skuteczną, grającą ostro Unią, która jednak przyczynia się do budowania głębokich podziałów w Europie, a Unią, która nie jest tak skuteczna i asertywna, lecz jej podstawowym celem jest uniknięcie podziałów i jedność na starym kontynencie. Jest ironią losu, że UE została postawiona wobec tak dramatycznego wyboru nie przez oponenta, ale przez sojusznika i wieloletniego członka Wspólnoty.