• Filip Rudnik
07.11.2022

Berlińska debata o odbudowie – przelewanie z pustego w próżne?

Zorganizowana 25 października pod auspicjami niemieckiego kanclerza oraz Komisji Europejskiej berlińska debata na temat odbudowy Ukrainy prezentowana była swego rodzaju jako ekspercki „warsztat”, bez zapowiedzi nowych obietnic finansowych dla Kijowa. Pomimo to, śledząc przebieg dyskusji można mieć poczucie niedosytu – uprawnionego zwłaszcza wówczas, kiedy rozumie się konieczność wypracowania klarownej formuły wsparcia już teraz.

Debata, składająca się z pięciu paneli o zróżnicowanej tematyce, stanowiła bezpośrednio kontynuację lipcowego szczytu w szwajcarskim Lugano. Wówczas to coroczny cykl spotkań organizowanych przez ukraiński rząd zmienił swoją formułę – z konferencji „raportujących” o postępach modernizacyjnych w kraju na wydarzenie nakreślające międzynarodową współpracę na rzecz powojennej odbudowy Ukrainy, którą to w znacznej mierze sfinansować ma Zachód.  Tymczasem skala zniszczeń spowodowanych przez rosyjską agresję oszacowana została przez Kijów na 350 mld euro. I to jeszcze we wrześniu, a więc przed rozpoczęciem zmasowanych ostrzałów infrastruktury krytycznej przez rosyjskiego agresora.

Ukraina będzie potrzebować co najmniej 3 mld dolarów miesięcznie

Podczas wystąpienia otwierającego berlińskie wydarzenie, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zaznaczyła, że skala finansowej pomocy dla Kijowa i idących za tym wyzwań oznacza konieczność zgromadzenia „wszystkich rąk na pokładzie”, tj. stworzenia jednolitego frontu wsparcia dla Ukrainy.

Szefowa KE przypomniała o wcześniej ogłoszonym zamiarze wydzielenia 18 mld euro w postaci unijnej makrofinansowej pomocy dla Ukrainy w nadchodzącym roku, zapowiadając przy tym rychłe powołanie międzynarodowej platformy mającej za zadanie skoordynować proces odbudowy. Komisja Europejska ma pełnić w tym organie funkcję „sekretariatu”, wypracowującego wspólne modus operandi dla partycypujących krajów G7, Ukrainy oraz instytucji międzynarodowych.

Kształt zapowiedzianej przez von der Leyen instytucji jest jednak wciąż dość mglisty. Tym niemniej, uczestnicy konferencji gremialnie rozpoznawali pilność pomocy dla Ukrainy tu i teraz. Dość powiedzieć, że PKB tego kraju skurczył się od końca lutego o ponad 1/3, a sposobem na utrzymanie aparatu państwowego w stanie funkcjonalności jest dodrukowywanie pieniądza. Napędza to rozgrzaną inflację, mogącą osiągnąć nawet 40% w przyszłym roku – a to tylko wierzchołek góry lodowej.

Prognozowane przy tym liczby porażają już na pierwszy rzut oka. W trakcie jednego z pierwszych paneli na berlińskiej konferencji, dyrektorka IMF oceniła, że Kijów będzie potrzebować zagranicznego zastrzyku finansowego o wartości 3 mld dolarów miesięcznie przez cały okres odbudowy. I to przy założeniu, że bombardowania Rosjan nie będą prowadzić do kolosalnych zniszczeń.

Uczestnicy wydarzenia zaznaczali jednak, że doraźna pomoc oraz wydatki na odbudowę to dla Zachodu nie tyle co koszt, a inwestycja – przy tym z gwarancją zwrotu. Tę obietnicę zasygnalizował w swoim zdalnym wystąpieniu prezydent Zełenski, jeszcze na początku konferencji. Ukraiński prezydent podkreślił, że powstrzymanie rosyjskiego agresora oraz odnowa Ukrainy posłuży wzmocnieniu systemu europejskiego bezpieczeństwa.

Bliźniaczą myśl wyraził także premier Morawiecki. Obok premiera Ukrainy Denysa Szmyhala oraz kanclerza Scholza był on jedynym szefem rządu, który pojawił się w Berlinie fizycznie. Co ciekawe, wydarzenie zorganizowano w ramach państw G7 – stąd jego organizacja przez przewodniczące grupie Niemcy. Na tym tle dziwi fakt absencji przedstawicieli amerykańskiej administracji, kluczowych przecież partnerów Kijowa.

Formuła platformy pomocowej wciąż niedookreślona

Pierwszy panel, otwierający część merytoryczną berlińskiego wydarzenia, poświęcony był często spotykanej w publicystyce czy wypowiedziach polityków analogii porównującej odbudowę Ukrainy do dwudziestowiecznego planu Marshalla. Uczestnicy dyskusji podkreślili przy tym, że porównanie to nastręcza wiele problemów jeśli chodzi o pomoc dla Kijowa.

Przede wszystkim, amerykańskie wsparcie dla powojennej Europy miało konkretną formę – w wypadku zaś teraźniejszych potrzeb Ukrainy wciąż nie wiadomo, jaki model zarządzania zostanie wybrany: czy będzie to bank rozwoju, międzynarodowy fundusz pomocowy bądź po prostu współpraca międzyrządowa.

Brak formalizacji tej kwestii stanowi niejako hamulec dla potencjalnych donorów. Dodatkowo, uderza także w stronę ukraińską, której najprawdopodobniej wciąż brakuje wiedzy na temat tego, do jakiego stopnia będzie zawiadować całym procesem – a przecież status gospodarza całego procesu przyznano Kijowowi jeszcze w Lugano.

Było to szczególnie widoczne podczas wystąpień ukraińskich decydentów w Berlinie, które wydawały się nieskoordynowane między sobą. W przestrzeni medialnej Ukrainy pojawia się wiele wykluczających się ze sobą szacunków dotyczących chociażby finansowych potrzeb kraju, co tworzy niepotrzebny szum informacyjny.

„Demokratyczna partycypacja” z Lugano pod znakiem zapytania

Na założenia lipcowej konferencji – przede wszystkim przedstawionych wówczas „siedmiu zasad z Lugano” – powoływano się podczas berlińskich panelów kilkukrotnie. Pochylono się zwłaszcza nad kwestią udziału społeczeństwa obywatelskiego w odbudowie Ukrainy, określonej jako zasadę „demokratycznej partycypacji”. Warto tutaj przywołać wypowiedź Macieja Popowskiego z unijnego DG NEAR, który podkreślił konieczność identyfikacji kluczowych inicjatyw społecznych, mogących przynieść korzyść dla przyszłej odnowy kraju w myśl koncepcji o „horyzontalnym” społeczeństwie.

Popkowskiemu wtórowała Olena Hałuszka, przedstawicielka ukraińskiego NGO Centrum Przeciwdziałania Korupcji. Ukrainka zaznaczyła, że dotychczasowe starania naddnieprzańskiego społeczeństwa w kontekście budowy obywatelskich instytucji – obrazowane chociażby przez powodzenie reformy decentralizacyjnej – stanowią jedną z głównych przyczyn stojących za sukcesem ukraińskiego oporu przeciwko rosyjskiej agresji.  W momencie rozpoczęcia procesu odbudowy, to właśnie te instytucje i samo społeczeństwo będzie pełnić funkcję watchdoga.

Choć sama uwaga brzmi na zasadną, Hałuszko była jedyną panelistką – spośród wszystkich uczestników pięciu sesji! – która reprezentowała ukraińskie społeczeństwo obywatelskie. Już sama ta statystyka stawia pod znakiem zapytania wdrażanie zasady „demokratycznej partycypacji” podczas przyszłej rekonstrukcji.

Tym bardziej, że samo wydarzenie unaoczniło to, jak bardzo ekspertyza społeczeństwa obywatelskiego jest potrzebna. Podczas swojego wystąpienia dyrektorka fundacji Kofiego Annana Corine Momal-Vanian ostrzegła, że czas wojny jest okresem erozji demokratycznych norm, co często prowadzi do zarysowywania się nowych linii społecznych podziałów (chociażby potencjalny konflikt pomiędzy uchodźcami a tymi, którzy zostali w Ukrainie). Idąc tym tropem, nie można przecież wykluczyć masowego rozczarowania, kiedy to rozrysowana w gabinetach polityków wizja powojennej Ukrainy rozminie się z oczekiwaniami społeczeństwa. Świadomość tych zagrożeń pozwala zatem na zidentyfikowanie ryzyk, które muszą być brane pod uwagę podczas wypracowywania mechanizmów pomocowych.

Berlińska debata bez echa w ukraińskich mediach

W trakcie debaty ukraińscy paneliści ustawicznie wzywali do wsparcia Ukrainy teraz. Mając na uwadze nieustanne ataki rakietowe na cały kraj, kluczową kwestię stanowią obecnie dostawy sprzętu wojskowego oraz infrastruktury zastępczej: mobilnych generatorów energii elektrycznej czy pomp wodnych.

Niemniej, to wezwanie niezbyt udanie korespondowało z samą tematyką wydarzenia, a więc bliżej nieokreślonym procesem odbudowy. Owszem, nad amerykańskim planem Marshalla toczono dyskusje jeszcze podczas trwania II wojny światowej – należy jednak pamiętać o tym, że eksperckie dyskusje bez przełożenia się na rzeczywistość w krótkim horyzoncie czasowym mogą podważyć zaufanie Ukraińców do swoich partnerów. Z drugiej strony, przysłowiowym „kijem” wetkniętym w szprychy wzajemnej współpracy wciąż może być to, co nadal jest odczuwalne pośród decydentów Zachodu, a mianowicie przeświadczenie o skorumpowaniu ukraińskich elit i związanym z tym zagrożeniu marnotrawstwem pieniędzy zachodniego podatnika.

W trakcie wspólnej konferencji prasowej von der Leyen, kanclerza Scholza oraz ukraińskiego premiera Denysa Szmyhala zadano zresztą konkretne pytanie, dopytując się o to, kiedy dokonana zostanie konfiskata rosyjskich majątków na Zachodzie. Odpowiedź Szmyhala o konieczności zarekwirowania tego kapitału „jak najszybciej” została dość skrzętnie ostudzona przez von der Leyen i Scholza, którzy przypomnieli o standardach praworządności, wymuszających tym samym ostrożne podejście do tematu.

Nie można się dziwić, że takie postawienie sprawy mimowolnie spotyka się z niezrozumieniem Ukraińców. Zachodni politycy zapewniają o swoim bezwarunkowym wsparciu dla Ukrainy, a pomimo to wciąż nie zdołali skonstruować podstawy prawnej dla odebrania rosyjskim oligarchom zgromadzonego przez nich kapitału. Te środki, argumentuje ukraińskie społeczeństwo, mogłyby posłużyć dla finansowania pomocy dla Kijowa – ich wartość ocenia się bowiem na 300-500 mld dolarów.

Sama berlińska debata zaś przeszła bez znacznego echa w ukraińskich mediach – pojedyncze materiały podkreślały, że pieniądze są potrzebne „na wczoraj”, a brak konkretyzacji planu odbudowy drażni zarówno partnerów, jak i Ukraińców. Ukraina – co zostało przywołane przez Zełenskiego podczas jego zdalnego wystąpienia otwierającego wydarzenie w Berlinie – potrzebuje „finansowego” odpowiednika Ramstein, czyli regularnych spotkań decydentów reagujących na bieżące potrzeby Ukrainy pod względem ekonomicznym.

Dopóki zapowiedziana przez von der Leyen platforma nie przybierze konkretnej formy, dopóty podmioty – zarówno państwowe, jak i prywatne – nie będą dysponować wiedzą na temat tego, w jaki sposób mogą zostać zaangażowane we wsparcie dla Kijowa. Co gorsza, trzymanie tego tematu w politycznym limbo wygeneruje koszty dla wszystkich zainteresowanych stron. Tym bardziej, że – tak jak powiedział niemiecki kanclerz w swoim przemówieniu w trakcie debaty – proces odbudowy Ukrainy to zadanie rozpisane „na dziesięciolecia”. Brak szerszej strategii już na samym początku będzie pokutować później, doprowadzając do zwielokrotnienia się przyszłych ryzyk.

Pozostaje zatem życzyć sobie, że formuła międzynarodowej platformy pomocy zostanie bardziej dookreślona jeszcze przed przyszłoroczną kontynuacją szczytu w Lugano, której to gospodarzem jest Wielka Brytania. W wypadku uszczegółowienia mechanizmu odbudowy interesariusze będą mieli szerszy wgląd w jego kształt, co pozwoli na urzeczywistnienie sformułowanych wcześniej założeń oraz uniknięcie niedopatrzeń. Przebieg berlińskiej debaty udowodnił bowiem, że całość procesu stanowi niezwykle skomplikowaną materię – i to pomimo tego, że sam temat znajduje się wysoko na liście priorytetów Zachodu.

 

Filip Rudnik – starszy analityk rynków energetycznych w firmie doradczej Esperis, stały współpracownik „Kultury Liberalnej”.

Pomóż nam nagłaśniać tematy ważne społecznie.
Twoja darowizna wesprze powstawanie naszych tekstów.

Wspieraj