Raport „Narzędzia partycypacji lokalnej w Polsce w 2023 roku” przygotowany przez Annę Dąbrowską dla Fundacji Batorego daje aktualny wgląd w proces wdrażania w praktyce wybranych narzędzi partycypacji. I to zarówno tych, które są w ustawie o samorządzie relatywnie długo np. inicjatywa lokalna czy konsultacje społeczne, jak i tych, które zostały wprowadzone w nowelizacji z 2018 roku (lokalna inicjatywa uchwałodawcza czy raport o stanie gminy). Autorka pokazuje jak te narzędzia funkcjonują z perspektywy działania JST i jak często są wykorzystywane w praktyce. Z mojej perspektywy raport Anny Dąbrowskiej, niezwykle ważny i potrzebny, pokazuje metaforycznie mówiąc, „czubek góry lodowej”. Dane, które analizujemy przy lekturze prowokują pytania: Dlaczego tak jest? Skąd tak słabe zaangażowanie ze strony mieszkańców, ale i urzędów czy decydentów? Z drugiej strony regularne badania opinii publicznej realizowanej przez CBOS pokazują, że deklaratywnie Polacy i Polki ufają władzom samorządowym, są z nich generalnie zadowoleni i mają relatywnie najsilniejsze poczucie wpływu na poziomie samorządowym.
Od przełomu demokratycznego są w długoletnim procesie budowania kultury demokratycznej i partycypacyjnej w specyficznym kontekście historycznym i kulturowym. W przypadku naszego kraju jest to duże wyzwanie kulturowe, bowiem nasza historia ukształtowała nasze społeczeństwo raczej w kontrze do partycypacji. Odwołując się do analiz kultur narodowych pod kątem ich zdolności do współdecydowania w kulturze deliberacji, jesteśmy raczej „społeczeństwem tradycjonalistycznym, silnie kontrolującym, hierarchicznym, raczej indywidualistycznym i konkurującym, zdecydowanie bojącym się podejmować ryzyko” . To oznacza długi proces budowania kultury partycypacji, ale wierzę, że jest to możliwe.
Po lekturze raportu „Narzędzia partycypacji lokalnej w Polsce w 2023 roku” autorstwa Anny Dąbrowskiej nasuwa się wniosek, że należy przemyśleć kształt instytucjonalny narzędzi partycypacji w Polsce, przy czym trzeba podejść do zagadnienia całościowo i uwzględnić wymienione w raporcie instrumenty, a także wszystkie instrumenty istniejące w Polsce, takie jak referendum lokalne, rady konsultacyjne (rady rodziców w szkołach, rady rynku pracy, rady seniorów), panele obywatelskie, jednostki pomocnicze w miastach i gminach. Najważniejszymi kwestiami, na które twórcy systemu lokalnych narzędzi powinni zwrócić uwagę, są długofalowe cele ich wprowadzania oraz wizje lokalnych społeczności do osiągnięcia dzięki tym instrumentom. Przybliżeniu tych właśnie kwestii poświęcony jest komentarz.
W tekście omówione zostają niektóre takie zmiany wraz z oszacowaniem ich kosztów dla budżetu państwa. Niektóre z nich są gotowe lub niemal gotowe do wprowadzenia, jeśli tylko będzie taka wola polityczna, inne natomiast wymagają jeszcze prac przygotowawczych (wyliczeń, symulacji skutków), choć trwających znaczeni krócej niż opracowanie i wdrożenie całościowej reformy.
Proste do wprowadzenia zmiany, które mogłyby szybko poprawić sytuację finansową samorządów to – zdaniem prof. Pawła Swianiewicza – zasypanie „luki oświatowej”, reforma podatku od nieruchomości, reforma systemu wyrównawczego, wprowadzenie tzw. „subwencji ekologiczne”, zwiększanie udziału samorządów w podatkach dochodowych (zwłaszcza PIT i ryczałtowych formach podatku dochodowego) oraz zastąpienie rządowych programów inwestycji samorządowych przez zwiększone dochody własne i programy regionalne.
Zdaniem autorki istnieje potrzeba większego skoncentrowania się na ocenie szerszego obrazu przebiegu wyborów – nie tylko na samym dniu głosowania, ale też na lepszym wyjaśnieniu przez sędziów motywacji ich decyzji, mających wpływ na losy indywidualnego protestu oraz na całe wybory. Niezmiernie istotne jest też zachowanie proporcjonalności. Nie można uciec od wyjaśniania problemów ujawnionych w każdym proteście, ale też ta instytucja nie może służyć głównie do podważania demokratycznie osiągniętego rezultatu wyborów.
Oczekiwania społeczne wobec protestów są przecież wyrazem kontroli obywateli nad wyborami oraz przejawem ich udziału w tych wyborach (bo nie ogranicza się on do aktu głosowania). Krytycyzm społeczny co do zjawisk i atmosfery towarzyszących wyborom znajduje wyraz w „protestach” kierowanych do sądów. Wyborcy jednak często nie wiedzą, że dla sądu to, co oni nazywają protestem – protestem nie jest. I nie będzie jako protest oceniane.
Oczekiwania co do roli protestu kształtuje szeroka koncepcja stwierdzania ważności wyborów (art. 244 § 1, art. 324 § 1 K.W.) „po rozpoznaniu protestów”. Tymczasem w rzeczywistości nie dochodzi do rozpoznania dokumentów, które sąd kwalifikuje jako niespełniające przesłanek protestu. O ile bowiem przesłanki oceny dla uchwały walidacyjnej całość wyborów przez sąd są ujęte szeroko i mają dotyczyć „wyborów” jako całego procesu poprzedzającego głosowanie i towarzyszącego mu, o tyle przesłanki protestu wyborczego są formułowane wąsko (i odnoszą się do fragmentu całej procedury wyborczej). Co więcej, daje to pole do interpretacji idącej w kierunku formalnie zawężającym (taki legalizm formalny skutkuje pozostawieniem „protestów” bez biegu).
Środek ciężkości realnej władzy w Europie przesuwa się na Wschód pod względem tego, na kogo USA mogą liczyć, ale też kto ma rosnący wpływ na przebieg wydarzeń” – mówi na łamach „New York Timesa” emerytowany generał Ben Hodges, były głównodowodzący amerykańskich wojsk lądowych w Europie. Generał ma silne związki z regionem – zasiada w radzie konferencji Warsaw Security Forum oraz współpracuje z Center for European Policy Analysis – więc jego ocena może się wydawać tendencyjna. Ale podobne opinie słychać także z innych ust.
„Wojna zwiększyła wpływy krajów Europy Środkowo-Wschodniej o negatywnych opiniach na temat Rosji, wzmocniła wezwania do rozszerzenia UE i NATO oraz osłabiła siłę Francji i Niemiec” – pisze Steven Erlanger, główny korespondent nowojorskiego dziennika w Europie. I podpiera się wypowiedzią między innymi… kanclerza Olafa Scholza, który podczas wykładu na temat przyszłości Europy wygłoszonego w Pradze stwierdził, że „centrum Europy przesuwa się na Wschód”.
„Środek ciężkości NATO przesunął się na Północ, do nowych członków, oraz na Wschód, do Polski i krajów bałtyckich. W większym stopniu niż dotychczas Sojusz będzie kształtowany przez kraje, które znają rosyjskie zagrożenie z bliska” – to z kolei fragment artykułu Davida Ignatiusa, laureata nagrody Pulitzera, od przeszło 30 lat piszącego o sprawach zagranicznych dla dziennika „Washington Post”.
Czytelnikom w Warszawie, natrafiającym na takie diagnozy w największych światowych gazetach, może zakręcić się w głowie. Dowiadujemy się z nich o kompromitacji polityki Francji i Niemiec wobec Moskwy, o windykacji diagnoz państw byłego bloku komunistycznego, które przed rosyjskim imperializmem ostrzegały od lat, wreszcie o zwiększonych wydatkach obronnych między innymi w Polsce, która nie tylko chce przeznaczyć nawet 4 procent PKB na zbrojenia, ale jeszcze ponad dwukrotnie zwiększyć liczebność armii.